9. Opadająca stopa a ubezpieczenie od trwałej niepełnosprawności/inwalidztwa

Opadająca stopa a ubezpieczenie od trwałej niepełnosprawności/inwalidztwa

Jestem aktualnie w drodze powrotnej z urlopu i mam dużo czasu, aby poruszyć nieco kontrowersyjny, ale jednocześnie istotny temat ubezpieczeń, w szczególności tych od trwałego inwalidztwa. Traf chciał, że kilka lat przed wypadkiem, ubezpieczyłem się na życie w firmie X (celowo nie podaję nazwy, bo moim zdaniem opisane poniżej zdarzenia dotyczą branży ubezpieczeniowej w ogóle…), a zawarta umowa zawierała również umowę dodatkową na wypadek trwałej niepełnosprawności.

Po wypadku, gdy stało się jasne, że nie odzyskam władzy w stopie, rozpocząłem starania o przyznanie należnego odszkodowania. Wydawało mi się oczywiste, że mając formalnie przyznany umiarkowany stopień niepełnosprawności, powinienem je dość szybko otrzymać. Błąd #1!

Tutaj należy wprowadzić postać mojego osobistego „opiekuna” ubezpieczeniowego, pana Anatola. Pan Anatol, to ciekawa postać – przez kilka lat współpracy z firmą X wydzwaniał do mnie w urodziny i święta pozując na najlepszego przyjaciela. Nie czułem się z tym dobrze, ale też nie zebrałem się w sobie, aby mu powiedzieć, by się odczepił – było to trochę niezręczne.  Po wypadku stwierdziłem, że skoro mam tak oddanego, osobistego „przyjaciela” od ubezpieczeń, to powinien mi on pomóc w załatwieniu formalności związanych w wypłatą odszkodowania. Błąd #2! Niestety, pierwsze co usłyszałem do wykonaniu telefonu do „przyjaciela”, to poddawanie w wątpliwość czy ubezpieczenie mi się należy,  połączone z udawanym współczuciem. Nalegałem jednak, aby do mnie przyjechał i pomógł mi wypełnić dokumenty – w końcu to „przyjaciel”, który zawsze pamiętał o urodzinach i świętach – nawet w rodzinie trudno o taką troskę!

Po moim silnym naleganiu Pan Anatol raczył się pojawić. W przedpokoju zdjął buty, w których przyjechał i zamienił je na lśniące, wypastowane lakierki, w których wkroczył na dywan. Następnie wyjął z teczki  wzory druków do wypełnienia. Pomyślałem, że jednak mi pomoże… Błąd #3! Po kilku minutach wspólnego wypełniania zorientowałem się, że druki, które mój udający współczucie „przyjaciel” pospiesznie uzupełnia, nie dotyczą ubezpieczenia od trwałego inwalidztwa. Zapytałem o to, ale dostałem zapewnienie, że oczywiście są to właściwe druki. Nie dowierzając, siadłem do komputera i ściągnąłem, a następnie wydrukowałem te właściwe  ze strony internetowej firmy X. Pokazałem je Panu Anatolowi wprowadzając go w mocne zakłopotanie chłopca złapanego za rękę na kradzieży lizaków. Do dziś żałuję, że nie wyprosiłem go wtedy za drzwi, tylko przez kolejną godzinę wysłuchiwałem historyjek o bajecznych odszkodowaniach, które firma X wypłaciła poszkodowanym. Po wyjściu „przyjaciela” postanowiłem natychmiast zakończyć współpracę z firmą X wypowiadając na piśmie umowę przed zakończeniem pełnego okresu ubezpieczenia. W efekcie dostałem od Pana Anatola jeszcze jeden telefon z prośbą o wyjaśnienie i zachętą do wycofanie pisma, przynajmniej do czasu upływu pełnego okresu umowy. Myślę, że była to desperacka i nieelegancka próba utrzymania wymykającej się prowizji…Nie zgodziłem się, ale też nigdy więcej, ani w urodziny, ani w święta „przyjaciel” Anatol do mnie więcej nie zadzwonił.

Teraz wziąłem sprawy we własne ręce z przekonaniem, że samemu pójdzie mi sprawniej. Błąd #4! Niestety, potyczki z firmą X miały trwać jeszcze przez ponad rok… Mam wrażenie, że działanie na zmęczenie klienta jest typowym schematem postępowania firm ubezpieczeniowych, szczególnie, gdy pojawiają się większe kwoty do wypłaty. Na początku dostawałem rozciągnięte w czasie mętne prośby o dostarczenie pełnej dokumentacji medycznej, tak jakby ewentualna operacja na uchu była powiązana z opadaniem stopy. Po kilkumiesięcznej wymianie pism zostałem zaproszony na „komisję” lekarską, która składała się z jednego, mrukliwego Pana neurologa. Pan popatrzył na moją bezwładną stopę, coś tam zanotował i podziękował mi, po czym po kilku tygodniach dostałem informację na piśmie z firmy X, że w wyniku badania lekarza orzecznika mój wniosek o wypłatę ubezpieczenia został oddalony jako bezzasadny! To już było grube przegięcie, które utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie odpuszczę. Chyba w tym momencie skonsultowałem się z adwokatem  w  kwestii interpretacji warunków ubezpieczenia. Podzielił on mój punkt widzenia, że wypłata odszkodowania jak najbardziej mi się należy . Poprosiłem też o dalsze pilotowanie sprawy licząc, że pisma od prawnika zrobią na firmie X większe wrażenie. Następnie udałem się po fachową opinię i zaświadczenie o permanentnej niepełnosprawności  wynikającej z opadania stopy do dr hab. neurologa Kazimierza Tomczykiewicza. Na podstawie jego diagnozy wysłanej do firmy X przez adwokata, wypłaciła ona bez słowa należne odszkodowanie. Sądzę, że w centrali X ktoś przeliczył, że prawdopodobieństwo wygrania procesu jest bardzo niskie i czas przestać  przeciągać linę, bo jeśli sprawa trafi do sądu, to koszty będą tylko większe.

Moje wnioski z opisanej wyżej historii są takie, że firmy ubezpieczeniowe to instytucje komercyjne (czyli nastawione na zarabianie pieniędzy), a nie charytatywne. Uśmiechy komiwojażerów pokroju Pana Anatola oraz ich zapewnienia o gruntownej ochronie ubezpieczeniowej, którą jest się objętym, sypią się głównie przy inkasowaniu pieniędzy za sprzedaż polisy. Gdy stanie się nieszczęście i pieniądze należy wyłożyć, to sprawy są często komplikowane i przeciągane, aby wypłaty były jak najmniejsze lub żadne. To w sumie dość oczywiste, ale często nie myślimy o tym, gdy wszystko jest dobrze. Przed zawarciem jakiejkolwiek umowy ubezpieczenia sugeruję gruntownie przeczytać i ewentualnie skonsultować z kimś kompetentnym wszystkie napisane drobnym druczkiem wykluczenia, aby mieć względną pewność na wypadek czego jesteśmy ubezpieczeni. Gdy znajdziemy się w sytuacji, w której jesteśmy pewni, że ubezpieczenie nam przysługuje, przede wszystkim nie należy odpuszczać! Firmy ubezpieczeniowe prowadzą często grę na zmęczenie przeciwnika, ale mając przekonanie o swojej racji należy tę grę podjąć. Jak pokazuje mój przykład, odmowa wypłaty odszkodowania nie zamyka spawy, ale ma zniechęcić do kolejnych kroków, na co ewidentnie liczyła firma X. Należy być wytrwałym i cierpliwym, ale też nie wahać się, jeśli koniecznie jest wynajęcie prawnika i skierowanie sprawy do sądu. Niestety, wydaje mi się, że do tego etapu docierają nieliczni.

P.S. Z moich obserwacji wynika, że tam gdzie możliwe jest podłączenie się do pieniędzy z cudzego odszkodowania, działają różnej maści „kancelarie” odszkodowawcze. Uwaga! Ich pomoc zwykle sprowadza się do wysłania pism, które poszkodowany z powodzeniem możne napisać samodzielnie bez większej wiedzy prawnej lub po niedrogiej konsultacji z adwokatem. Za taką usługę owe „kancelarie” liczą sobie do kilkudziesięciu procent należnego odszkodowania. W większości przypadków nie ma się co łudzić, że będą one za nas walczyć w sądzie – w tym biznesie nie o to chodzi. Proces kosztuje czas i pieniądze. Dużo łatwiej odcina się kupony z prostych spraw odszkodowawczych wysyłając w imieniu naiwnego poszkodowanego pisma o wypłatę odszkodowania, które i tak mu się należy…