16. Warszawska tragikomedia sądowa z (prze)biegłym w tle – część 3

„W pułapce niezawisłości”

W dniu 2019/08/05 upłynęło 6 lat od wypadku drogowego z moim udziałem, w wyniku którego zostałem, w młodym wieku, inwalidą. Jechałem motocyklem z żoną, ale jej szczęśliwie nic poważnego się nie stało. Przez te wszystkie lata warszawski wymiar sprawiedliwości, dzielnie wspierany przez konsekwentnie mijających się z dowodami i zdrowym rozsądkiem „biegłych” sądowych z zakresu rekonstrukcji wypadków drogowych w wieku 60+ (patrz część 1 i część 2), do dziś nie rozstrzygnął kwestii odpowiedzialności za to zdarzenie. Więcej, nie sądzę, aby stało się to w jakimkolwiek przewidywalnym czasie, choć w moim przekonaniu stan prawny powinien być jasny dla posiadacza karty rowerowej. Jednocześnie historia ta pokazuje wstydliwą i niepokojącą stronę sędziowskiej niezawisłości. Szczegółowo opiszę to poniżej z nadzieją skłonienia do refleksji decydentów w Ministerstwie Sprawiedliwości, ale również samych sędziów. Moje sądowe przygody uważam za karykaturę wymierzania sprawiedliwości, a przy tym podważenie zaufania do sprawowanego urzędu przez sędzię Monikę Louklinską.

Fakty i prawo

We wcześniejszych wpisach omówiłem fałszerstwo dokonane przez „biegłego” Jacka Złotorzyńskiego w zakresie bzdurnych obliczeń, na których rzekomo oparł on wnioski w swoich opiniach. Teraz czas na schematy i zdjęcia, które każdy powinien zrozumieć. No, może z wyjątkiem sędzi VIII Wydziału Karnego Sądu Rejonowego (SR) dla Warszawy-Mokotowa, Moniki Louklinskiej – w jej przypadku żadne tłumaczenia, jak na razie, nie pomogły. Pani sędzia konsekwentnie nic nie pojmuje od 2017/03/08, czyli od pierwszych zeznań „biegłego” Złotorzyńskiego w tej sprawie.

Wypadek miał miejsce na ulicy Dolnej w Warszawie, zjeżdżając w dół od ulicy Puławskiej i bezpośrednio przed lewoskrętem w ulicę Ludową. Ulica Dolna jest znana z tworzenia się na niej potężnych korków, szczególnie w porze powrotów z pracy. Tak było również tego feralnego, upalnego dnia. Była mniej więcej godzina 18ta. Powoli omijałem motocyklem potężny korek, który w moim przekonaniu nie poruszał się. W górnym odcinku ulica Dolna jest dość szeroka, po czym gwałtownie się zwęża. Nie pamiętam, gdzie dokładnie się znajdowałem, zjeżdżając w dół. Gdy zbliżałem się do lewoskrętu w ul. Ludową, kierowca stojącego w korku samochodu VOLVO niespodziewanie odbił w lewo i przez linie podwójne ciągłe postanowił skrócić sobie drogę do lewoskrętu. Manewr był tak gwałtowny, że nie dał mi szans na uniknięcie zderzenia. Do tego momentu wszystko wydaje się proste, prawda? Jest oczywiste, że omijając korek, mogłem się przyczynić do wypadku, ale to kierowca samochodu zajechał mi drogę. Każdy kierowca to rozumie.

Na gruncie prawa cywilnego sąd rozstrzyga stopień przyczynienia się, co przekłada się na odpowiednie obniżenie odszkodowania. Na gruncie prawa karnego jeśli obaj kierowcy przyczynili się do powstania wypadku, ale np. obrażenia powyżej 7 dni ma tylko jeden z nich, to karnie z art. 177 § 1 k.k. odpowiada wyłącznie drugi. Gdyby kierowca VOLVO został w tym wypadku poszkodowany, to ja również odpowiadałbym karnie. Ten jednak nie był nawet draśnięty. Dura lex, sed lex. Przy wypadkach drogowych do gry obligatoryjnie wkracza prokuratura, która zwykle posiłkuje się pomocą biegłych sądowych. W tym przypadku trafiło (choć dziś mam poważne wątpliwości, czy to  był przypadek – patrz część 2) na „biegłego” Jacka Złotorzyńskiego. Biedaczek. Pisząc pierwszą opinię na zlecenie Prokuratury Rejonowej (PR) Warszawa-Mokotów, nie mógł nawet przypuszczać, że przekręt nie wypali, a w wyniku moich merytorycznych i konsekwentnych działań 4 lata później straci certyfikat rzeczoznawcy samochodowego, a następnie zostanie pozbawiony funkcji biegłego przy obu warszawskich Sądach Okręgowych (SO). Tego typu konsekwencje polskich  (prze)biegłych raczej nie spotykają. Przypuszczam, że to pierwszy tak spektakularny przypadek. W pewnym sensie pan Złotorzyński został wybrany przez los… do przetarcia szlaku odpowiedzialności karnej i cywilnej biegłego sądowego w Polsce.

Około dwa lata od pierwszej opinii „biegłego” Złotorzyńskiego, gdy po długiej i kosztownej ścieżce odwoławczej sprawa trafiła wreszcie do sądu, pojawił się w niej kolejny „ekspert”, inż. Andrzej Ambrożak. Na pierwszy rzut oka jego opinia wydała mi się sensowna, ale po bliższej analizie i zadaniu „biegłemu” kilku pytań przed sądem byłem już pewien, że również zawiera fałszerstwa, jakkolwiek bardziej wyrafinowane, niż u kolegi po fachu Złotorzyńskiego. Obaj panowie „biegli”, choć każdy inaczej, sfałszowali miejsce wypadku. Pomimo że mieli ku temu liczne okazje, z przedstawionych fałszerstw nigdy się nie wycofali. W pewnym sensie ich rozumiem. Po co się pilnować, skoro przewodnicząca postępowaniu VIII K 650/14 sędzia Monika Louklinska swoim zachowaniem i decyzjami wyraźnie sygnalizuje, że albo nic z ich opinii nie rozumie, albo w ogóle jej to nie interesuje? Na ich miejscu takie zachowania sędziego zinterpretowałbym jako parasol ochrony. Wyczyny obu panów (prze)biegłych, za które zawsze otrzymywali od polskiej Temidy pełne wynagrodzenia zgodne z przedłożonymi rachunkami, schematycznie podsumowałem na slajdzie poniżej (patrz Grafika #1), który przekazałem do akt postępowania.

sędzia Monika Louklinska, biegły Jacek Złotorzyński, biegły Andrzej Ambrożak
Grafika #1. Schematyczne podsumowanie fałszerstw miejsca wypadku dokonanych przez „biegłych”, inż. Jacka Złotorzyńskiego i inż. Andrzeja Ambrożaka. Pomimo licznych tłumaczeń sędzia Monika Louklinska nic nie zrozumiała… Jak to możliwe, że sędzia Louklinska prowadzi postępowania o wypadki drogowe?!

Wersja „biegłego” Jacka Złotorzyńskiego

Z perspektywy lat uważam, że pierwsza opinia „biegłego” Złotorzyńskiego miała być „podkładką”, która umożliwi skierowanie sprawy do archiwum z zachowaniem pozorów, że wszystko zostało przeprowadzone zgodnie ze sztuką: był prokurator, był biegły, który w swojej opinii wskazał, że motocyklista jest sam sobie winny. Sprawa zamknięta. Czysta karta dla kierowcy samochodu, a przy okazji pozbawienie motocyklisty realnych szans na odszkodowanie za utracone zdrowie.

Problem w tym, że opinia „eksperta” Złotorzyńskiego od początku zawierała liczne przekłamania. Wyraźnie widoczne dla każdego, kto tylko chce je zobaczyć. Najpoważniejszym z nich, do którego nie odważyła się odnieść ani prokurator nadzorująca postępowanie przygotowawcze, ani sędzia Monika Louklinska, ani koledzy pana Złotorzyńskiego z Centrum Certyfikacji Rzeczoznawców Samochodowych (CCRS) w Warszawie (którzy ostatecznie odebrali mu certyfikat rzeczoznawcy samochodowego za uporczywe podtrzymywanie idiotycznych „obliczeń”), było przesunięcie przez naszego geniusza miejsca zderzenia motocykla z samochodem VOLVO o kilka metrów do przodu, na lewoskręt. Ten z pozoru niewinny szwindel ma jednak poważne konsekwencje prawne, bo w całości obciąża motocyklistę. Na podstawie oczywistego poświadczenia nieprawdy „biegły” Złotorzyński uznał, że nie tylko poruszałem się za linią podwójną ciągłą, ale jeszcze przejechałem przez kolejną linię podwójną ciągłą wyodrębniającą lewoskręt, a następnie uderzyłem w Bogu ducha winnego kierowcę VOLVO, który poprawnie wykonywał manewr zmiany pasa na pas do skrętu w lewo (patrz Grafika #2 poniżej; fałszywe fragmenty opinii po lewej stronie). Wszystko byłoby fajnie, gdyby nie to, że taką wersję wykluczają zdjęcia z miejsca wypadku i szkic sytuacyjny policji. Tymczasem ani zdjęcia, ani szkic w żadnej z licznych opinii “biegłego” się nie znalazły. Przypadek? Kluczowe znaczenie ma tutaj tzw. błoto opadowe, czyli piasek, który zbiera się w nadkolach samochodu i opada przy uderzeniu. W tym przypadku uderzyłem motocyklem w przednie lewe nadkole i stamtąd właśnie opadło owe błoto. Po zatrzymaniu się VOLVO błoto znalazło się około 40cm za tylnym zderzakiem i zdecydowanie przed lewoskrętem, a jego położenie zostało udokumentowane przez policję. Tymczasem (prze)biegły Złotorzyński na str. 12 swojej pierwszej opinii z dnia 2014/02/23 napisał, że błoto opadowe znajdowało się na lewoskręcie. Oszustwo oczywiste i bezdyskusyjne. Nie ma się z niego jak wybronić, pod warunkiem, że znajdzie się prokurator i/lub sędzia, który zechce je dostrzec.

sędzia Monika Louklinska, biegły Jacek Złotorzyński, biegły Andrzej Ambrożak
Grafika #2. Szczegóły fałszerstwa miejsca wypadku dokonanego przez „biegłego” Jacka Złotorzyńskiego. W podobnej formie zostały one załączone do akt postępowania VIII K 650/14 w styczniu 2018 r.

Na tym etapie sprawa była prowadzona przez PR Warszawa-Mokotów. Kwestia sfałszowania miejsca wypadku przez „biegłego” Złotorzyńskiego została wyraźnie podniesiona w pismach procesowych, ale nikt się do niej nie odniósł, a w szczególności prokurator prowadząca postępowanie przygotowawcze. Przypuszczam, że to wciąż był etap, na którym sprawie miał zostać ukręcony łeb. Gdy po długim czasie doprowadziłem do tego, że jednak trafiła ona do sądu, ten w osobie sędzi Moniki Louklinskiej zlecił „biegłemu” Złotorzyńskiemu napisanie opinii uzupełniającej po tym, jak oskarżony niespodziewanie zdecydował się złożyć wyjaśnienia. Spodziewając się zapewne kłopotliwych pytań związanych z popełnionym trzy lata wcześniej fałszerstwem, „biegły” Złotorzyński poczynił kolejne krętactwa. W swojej opinii uzupełniającej z dnia 2017/02/07 na str. 10 uzasadnił je takim sformułowaniem: „[…] przy sporządzonych opiniach nastąpiło z mojej strony zachwianie logicznego ciągu w tekstach opinii, co mogło doprowadzić do mylnego postrzegania sensu zdarzeń.” Myk i pozamiatane!

Następnie, na rozprawie w dniu 2017/03/08 „biegły” Złotorzyński, pouczony przez sąd o odpowiedzialności karnej z art. 233 k.k. (fałszywe zeznania) oświadczył do protokołu: …Ja nie zmieniłem miejsca, które uznałem za miejsce zaistnienia zdarzenia, tylko w pierwszej opinii było ono niedoprecyzowane. […] W kwestii miejsca zdarzenia, ja nic nie zmieniłem w swoich opiniach. Gdy moja pełnomocnik złożyła wniosek o wyłącznie „biegłego” Złotorzyńskiego z postępowania i zawiadomienie prokuratury w związku ze składaniem fałszywej opinii, sędzia Monika Louklinska ostrzegła ją, aby ważyła słowa, bo może być uznane, że biegły jest zastraszany (sic!). Żadnego zawiadomienia do prokuratury sędzia Louklinska oczywiście nie skierowała, a na kolejnych rozprawach uchylała pytania zmierzające do wyjaśnienia dokonanego przez „biegłego” Złotorzyńskiego fałszerstwa, argumentując, że kwestia ta została już omówiona.

Od początku tej sprawy warszawska Temida jest nie tylko ślepa, ale dodatkowo głucha. Zwłaszcza na niewygodne fakty. Dlaczego? Jaki motyw do podjęcia tak poważnego ryzyka prawnego miał „biegły” Złotorzyński? Moje przypuszczenia w tym zakresie opisałem w części 2. W grę wchodzą prawdopodobnie koneksje rodzinne i znajomości w warszawskim środowisku biegłych. Niestety, choć już w grudniu 2018 r. zgłosiłem swoje podejrzenia do prokuratury, wskazując konkretne osoby, do dziś nie otrzymałem żadnej informacji zwrotnej.

Wersja „biegłego” Andrzeja Ambrożaka

Gdy sprawa trafiła do sądu z oskarżenia prywatnego, ten powołał kolejnego „mistrza” w osobie inż. Andrzeja Ambrożaka. Pan Ambrożak wydaje się prawdziwym fachowcem: nie tylko jest rzeczoznawcą samochodowym certyfikowanym w systemie jakości ISO przez Polski Związek Motorowy Centrum Certyfikacji Rzeczoznawców (PZM CCR), ale dodatkowo pełni funkcję kierownika pionu i rzeczoznawcy w firmie DEKRA Polska. Jest przy tym absolwentem Wydziału Samochodów i Maszyn Roboczych (SiMR) Politechniki Warszawskiej. Całą swoją karierę zawodową związał z przemysłem motoryzacyjnym. Trudno odmówić mu kwalifikacji. A jednak ten, wydawałoby się prawdziwy fachowiec, najpierw przyjął w swojej opinii założenia sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem, które następnie podtrzymał w opinii uzupełniającej i przed sądem, wbrew wykluczającym je dowodom.

Aby zrozumieć manipulacje w wykonaniu „biegłego” Ambrożaka, wystarczy zestawić ze sobą dwa zdjęcia z miejsca wypadku (patrz Grafika #3 poniżej). Otóż nasz „ekspert” arbitralnie przesunął tor ruchu motocykla o około 2m w lewo względem szkicu sytuacyjnego policji i przyjął, że do zderzenia doszło w miejscu, w którym samochodu VOLVO nigdy nie było. Aby tę bzdurę jakoś uprawdopodobnić, w pierwszej opinii z dnia 2016/05/11 na str. 27 podał „bardzo prawdopodobne” założenie, że kierujący VOLVO „[…] spostrzegł motocyklistę tuż przed zderzeniem z nim powadzonym przez niego samochodem, gdyż zdołał odbić kierownicą w prawo i uruchomił układ hamowania, co umożliwiło mu zatrzymanie prowadzonego przez niego samochodu na odcinku drogi około 1m za miejscem zderzenia samochodu Volvo z motocyklem Suzuki”. Słownie: jeden metr! Problem w tym, że „biegły” Ambrożak nie przestawił żadnego sensownego argumentu uzasadniającego w/w założenie, które następnie zastosował do rekonstrukcji przebiegu wypadku. W moim przekonaniu pochodziło ono z przysłowiowego sufitu i miało nagiąć fakty w subtelny sposób. Przypomnę, że w zestawieniu z „biegłym” Złotorzyńskim jego kolega po fachu Ambrożak wydaje się rzeczywiście wykwalifikowany. Podejrzewam, że jest też nieco bystrzejszy.

Na załączonych do opinii symulacjach z programu PC-Crash, przedstawiających rzekomo zrekonstruowany przebieg wypadku, „biegły” Ambrożak dopasował położenie samochodu VOLVO tak, aby zgadzało się z wymyśloną przez niego wersją (patrz Grafika #1 powyżej). Dodatkowo „uzasadnił” to w ten sposób, że powypadkowe położenie samochodu na szkicu sytuacyjnym policji, zwymiarowanym z dokładnością do 10cm, nie oddaje wiernie położenia ze zdjęć. Pewnie, że nie, bo to jest szkic rysowany od ręki! Zawiera wybrane, kluczowe pomiary, które stają się dowodami i to na ich podstawie należy interpretować zdjęcia. Aby było jeszcze ciekawej, to wymiary ze szkicu „biegły” Ambrożak przywołał na początku swojej opinii jako fakty, którym jednak nie odpowiada powypadkowe ustawienie VOLVO w symulacjach.

sędzia Monika Louklinska, biegły Jacek Złotorzyński, biegły Andrzej Ambrożak
Grafika #3. Szczegóły fałszerstwa miejsca wypadku dokonanego przez „biegłego” Andrzeja Ambrożaka. W podobnej formie zostały one załączone do akt postępowania VIII K 650/14 w marcu 2019 r.

Największy cios fantazjom „biegłego” Ambrożaka zadał sam oskarżony. Z jego zeznań złożonych już po wydaniu przez „biegłego” pierwszej opinii wynika, że nie widział motocykla, a podczas zmiany pasa ruchu nie patrzył w lusterko. Nie mógł zatem „odbić” w prawo i hamować przed zderzeniem. Aby było jeszcze śmieszniej, to „biegły” miał pełną świadomość tych zeznań, bo przywołał je w opinii uzupełniającej. Czy w związku z tym zrewidował swoje bzdurne założenia, które okazały się niepoprawne? Oczywiście, że nie! Nie zaktualizował przeprowadzonej rekonstrukcji, choć wcześniej przedstawiona nie odpowiadała już nowemu materiałowi dowodowemu. Jako opinię uzupełniającą dostarczył trzynaście stron bitego tekstu, w którym powołał się na niepasujące do zeznań oskarżonego symulacje z pierwszej opinii, na których VOLVO „odbija” w prawo i hamuje przed zderzeniem. Przypuszczam, że na podstawie wieloletniego doświadczenia założył, że „drobne” rozbieżności uda się zagadać i nikt się nie zorientuje. Częściowo miał rację – sędzia Louklinska tradycyjnie nic nie zrozumiała i wypłaciła „biegłemu” pełne honorarium zgodnie z rachunkiem. W tym zakresie sędzia Louklinska jest niezawodna!

Na rozprawie w dniu 2018/05/17 zapytałem „biegłego” Ambrożaka skąd, jego zdaniem, pochodzi błoto opadowe znajdujące się tuż za samochodem VOLVO. Zdecydowanie odparł, że z tylnego lewego nadkola. Zapytałem jak to możliwe, bo przecież uderzenie było w przednie nadkole, a tylne jest nienaruszone, podobnie jak i oba prawe nadkola, z których błoto też nie opadło. Nie był w stanie tego przekonująco wyjaśnić, więc drążyłem dalej. Wreszcie z poirytowaniem stwierdził, że „nie jest możliwe”, aby błoto mogło pochodzić z przedniego nadkola. Bzdura i kompromitacja. Oprócz zdjęć dodatkowo obciąża „biegłego” fizyka ze szkoły podstawowej. Z jego własnych założeń/obliczeń wynika, że samochód VOLVO rozpędził się do 3.9m/s (14km/h), a czas reakcji kierowcy do rozpoczęcia hamowania wynosił 1s. Oskarżony zeznał, że motocykla przed zderzeniem nie widział, a więc nie hamował. Tego nowego, kluczowego szczegółu nasz „ekspert” jednak nie uwzględnił. Zapewne dlatego, że zupełnie nie pasował on do przebiegu wypadku, który przedstawił w pierwszej opinii. Naprawdę nie trzeba być Einsteinem, aby przy powyższych założeniach stwierdzić, że po zderzeniu samochód przejechał minimum 3.9m. Błoto opadowe znajduje się około 4.5m od przedniego nadkola. ZAGADKA: skąd błoto może pochodzić, ach, skąd? Jakby hipotetycznie przyjąć wersję „biegłego”, że z tylnego nadkola, to na podstawie zdjęć łatwo stwierdzić, że samochód jest za krótki, aby móc jednocześnie stać tylnym nadkolem w miejscu opadnięcia błota, a przodem we wskazanym przez niego miejscu zderzenia. Rozciągnął się? Najlepiej powołać kolejnego biegłego, aby to wyjaśnił sądowi!

Przypuszczam, że przesuwając miejsce zderzenia w lewo, „biegły” miał na celu odebranie mi argumentu, że mogłem nie jechać za linią podwójną ciągłą i odruchowo odbiłem, próbując uniknąć zderzenia, a następnie zostałem przeciągnięty po boku VOLVO.

Podobnie jak jego kolega po fachu Złotorzyński, który przyniósł na rozprawę akt notarialny (sic!) z oświadczeniem, że pozwie mnie o naruszenie dóbr osobistych, zawezwany do próby ugodowej „biegły” Ambrożak wyparł się manipulacji opisanych powyżej. Jego zdaniem nękam go jako funkcjonariusza publicznego (sic!), bo ośmieliłem się złożyć skargi i zawiadomić prokuraturę. Moim zdaniem obaj panowie „biegli” wyznają tę samą zasadę: nigdy się nie przyznawaj!

Co zrobiła niezawisła sędzia Louklinska?

Jeśli ktoś dobrnął do tego miejsca, to mam nadzieję, zadaje sobie pytanie „A gdzie w tym wszystkim był sędzia?!”. Otóż niezawisła sędzia Monika Louklinska, choć ma łańcuch i orła na piersi, z tego co się dzieje na sali, ewidentnie niewiele pojmuje. Od ponad dwóch lat niestrudzenie tłumaczę jej kolejne manipulacje „biegłych” Złotorzyńskiego i Ambrożaka. Bez skutku. Na początku stwierdziłem, że podejdę do problemu profesjonalnie. Jestem inżynierem lotniczym i niewątpliwie mam kwalifikacje. Kupiłem program „TITAN”, w którym obliczenia do swoich opinii wykonał „ekspert” Złotorzyński. Przeliczyłem wszystko na nowo, ilustrując skalę przekrętów obrazkami i wykresami. Nie pomogło, ale zrobiło się weselej, bo gdy „biegły” Złotorzyński otrzymał szczegółową weryfikację swoich „obliczeń”, to złożył do akt oświadczenie, że wszystkie moje merytoryczne zarzuty są nieprawdziwe, a ja usiłuję […] w sposób nieudolny podważyć jego kompetencje jako biegłego”. Nieudolny? Dziś to już były biegły!

Niestety, moja ciężka praca i determinacja nie wywołały u sędzi Louklinskiej głębszej refleksji. W obliczu oczywistego braku opanowania podstaw fizyki, matematyki oraz prawa o ruchu drogowym, które u niej zaobserwowałem, postanowiłem pomóc. Pani sędzia wykonuje przecież wyjątkowy zawód zaufania publicznego: wymierza sprawiedliwość! W ramach pomocy merytorycznie odpytałem „biegłego” Złotorzyńskiego na łącznie 9 (słownie: dziewięciu) rozprawach, choć za każdym razem musiałem zapłacić za obecność pełnomocnika. „Biegły” wił się jak piskorz. Co termin wygłaszał większe lub mniejsze herezje, które punktowałem. Nawet to nie pomogło. Po drodze sędzia Louklinska zdążyła jednak:

  • Pouczyć mnie o odpowiedzialności karnej z art. 212 k.k. za słanie skarg, w których opisywałem popełnione przez „biegłego” Złotorzyńskiego fałszerstwa.
  • Odrzucić wszystkie wnioski o wyłączenie „biegłego” Złotorzyńskiego lub powołanie innego biegłego.
  • Ironizować na rozprawie z podstaw fizyki (patrz część 1) poprzez sugerowanie, że ich nie rozumie i nie chce zrozumieć. Tymczasem przywołane prawa są w programie szkoły podstawowej i stanowią dowód na składanie przez „biegłego” Złotorzyńskiego kolejnych fałszywych zeznań (część 2).
  • Skierować pismo do CCRS w Warszawie (organizacja ta odebrała „biegłemu” Złotorzyńskiemu uprawnienia rzeczoznawcze) z pytaniem, czy i kto udostępnił akta sprawy do przeprowadzenia procesu skargowego. Niestety, okazało się, że to nie ja! 🙂
  • Wypłacić „biegłemu” Złotorzyńskiemu pełne wynagrodzenie za fałszywe opinie uzupełniające, choć wcześniej pisemnie zgłosiłem do sądu, że za zawarte w nich idiotyczne obliczenia „biegły” utracił uprawnienia zawodowe.
  • Zasugerować w pismach do Prezesów warszawskich SO, że moje stricte merytoryczne działania mogą być postrzegane „przez pryzmat woli wywierania nacisku nie tylko na biegłych, ale i na skład orzekający“.

Powyższe to tylko wybrane, najbardziej spektakularne przykłady działań sędzi Moniki Louklinskiej w toku postępowania karnego VIII K 650/14. Pełnię swoich możliwości, wartą szczegółowego opisania, pani sędzia pokazała na rozprawie w dniu 2019/02/20. Po blisko dwóch latach merytorycznego „maglowania” przeze mnie obu „biegłych” niespodziewanie umyśliła sobie i zaprotokołowała coś takiego:

[…] na podstawie art. 196 § 3 kpk z uwagi na ujawnienie się powodów osłabiających zaufanie do bezstronności biegłego Jacka Złotorzyńskiego i biegłego Andrzeja Ambrożaka powołać Instytut Ekspertyz Sądowych im. prof. Jana Sehna. Osłabienie zaufania do obu biegłych wynika z faktu wystąpienia okoliczności w postaci skreślenia z listy biegłych Sądu Okręgowego w Warszawie biegłego Jacka Złotorzyńskiego, która to decyzja została podjęta w wyniku działań zainicjowanych i intensywnie monitorowanych przez oskarżyciela subsydiarnego. Powyższe, w ocenie Sądu, wyklucza możliwość dopuszczenia na obecnym etapie postępowania do opiniowania jakiegokolwiek biegłego indywidualnego. Zdaniem Sądu nie da się jednoznacznie wykluczyć, że biegły indywidualny, opiniując w niniejszej sprawie mógłby działać choćby podświadomie pod presją zaistniałych okoliczności, tj. w najlepszym wypadku w sposób zachowawczy, a to z kolei mogłoby prowadzić do wykluczenia pełnego obiektywizmu opiniowania.”

 Oto dlaczego powyższa, radosna twórczość sędzi Louklinskiej jest kuriozum:

  • Po pierwsze, pani sędzi gdzieś umknęło, że w sprawie składania przez „biegłego” Złotorzyńskiego fałszywych zeznań prokuratura wszczęła śledztwo o przestępstwo umyślne z art. 233 par. 4 k.k.
  • Po drugie, pani sędzia, po raz kolejny ignorując niewygodne fakty, zasugerowała, że usunięcie „biegłego” Złotorzyńskiego z funkcji to moja sprawka, bo się uwziąłem. Z tego powodu Prezes SO „biegłego” skreślił, a Minister Sprawiedliwości podtrzymał tę decyzję. Normalna, codzienna sprawa… Prezes i Minister każdego dnia skreślają kilku biegłych, bo petenci się poskarżyli! 🙂
  • Po trzecie, pani sędzia zasugerowała, że zastraszyłem wszystkich indywidualnych biegłych z zakresu rekonstrukcji wypadków drogowych w Polsce. Dowodami i fizyką z podstawówki ich zastraszyłem?
  • Po czwarte, pani sędzia podważyła własną decyzję, gdyż rok wcześniej odrzuciła mój wniosek o powołanie biegłych z Instytutu Ekspertyz Sądowych im. Sehna w Krakowie, jako „bezcelowy i zmierzający do przedłużenia postępowania”. Cóż takiego się zmieniło przez ten rok?
  • Po piąte, pani sędzia odsunęła obu „biegłych” od dalszego opiniowania, ale bez przekreślenia wartości dowodowej ich zmanipulowanych opinii. Teraz jednak nie mogę ich już odpytywać w toku postępowania.

Osobiście sądzę, że jako obywatel mam prawo oczekiwać od każdego polskiego sędziego najwyższych standardów – zarówno moralnych, jak i merytorycznych. Sędziowie są elitą społeczeństwa. Sądzą sprawy z przeróżnych dziedzin. Nie mogą być ignorantami, którzy bezmyślnie polegają na opiniach biegłych nie mając elementarnej wiedzy i przygotowania do ich oceny, bo wtedy szybciej i taniej jest rzucić monetą.

Oczywiście złożyłem wniosek o wyłączenie sędzi Moniki Louklinskiej z postępowania VIII K 650/14. Został oddalony. Wszystkie skargi zostały pozostawione bez rozpoznania, bo pani sędzia jest niezawisła! Quo vadis wymiarze sprawiedliwości?

* Wszystkie powyższe twierdzenia poparte są faktami. Jeśli wymienione wyżej z imienia i nazwiska osoby, pełniące funkcje publiczne czują się bezpodstawnie pomówione, to zachęcam do wystąpienia przeciwko mnie na drogę prawną. Sprawę upubliczniam w obronie społecznie uzasadnionego interesu, którym jest pilna potrzeba zreformowania instytucji biegłego sądowego, ale również pogłębionej dyskusji nad granicami sędziowskiej niezawisłości i kompetencjami do orzekania w określonych dziedzinach.

15. Warszawska tragikomedia sądowa z (prze)biegłym w tle – część 2

Zgodnie z zapowiedzią sprzed kilku miesięcy, postanowiłem opisać kolejne z moich sądowych przygód (część 1 jest dostępna tutaj: http://opadajacastopa.pl/14-warszawska-tragikomedia-sadowa-z-przebieglym-tle-czesc_1/). Gdy w listopadzie 2018 r. pisałem odcinek pierwszy, „biegły” Jacek Złotorzyński wydawał się mieć całkiem dobrze. Pozory jednak mylą. Okazało się, że z dniem 2018/10/24 Prezes Sądu Okręgowego (SO) w Warszawie, w wyniku moich konsekwentnych i merytorycznych działań, podziękował „biegłemu” Złotorzyńskiemu za wieloletnią posługę na rzecz wymiaru sprawiedliwości i pozbawił go funkcji. W dniu 2018/12/13 decyzję tę podtrzymał Minister Sprawiedliwości, po czym nasz „ekspert” odwołał się do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego (WSA). Czekamy. Definitywne usunięcie (prze)biegłego z listy, nawet inżyniera zaprzeczającego prawom fizyki, nie jest w Polsce proste!

Jeśli ktoś z czytelników pomyślał, że wygrałem, to jest w błędzie. Nasi zmyślni biegli zwykle mają spadochron zapasowy. Otóż wpisują się na listy kilku, czasem kilkunastu, sądów okręgowych jednocześnie. Nie szkodzi, że z jednej wylecą, bo są jeszcze na pozostałych, dzięki czemu mogą nadal opiniować w całym kraju i przytulać pieniążki. Jest to trwająca od lat patologia, niestety, zgodna z obowiązującym prawem. Tak więc „ekspert” Złotorzyński miał jeszcze „zapas” w postaci wpisu na listę biegłych SO Warszawa-Praga. Wiele wskazywało na to, że miękko wyląduje. Odebranie mu „zapasu” zajęło kilka dodatkowych miesięcy. Ostatecznie Prezes SO Warszawa-Praga pozbawił „biegłego” Złotorzyńskiego funkcji w dniu 2019/04/05, a w dniu 2019/05/27 ukazała się zaktualizowana lista biegłych tego SO, na której nasz “ekspert” już nie figuruje. Sugeruje to, że Minister Sprawiedliwości, jako organ administracyjny II instancji, ponownie podtrzymał decyzję o pozbawieniu funkcji. Tyle energii i papierów, aby usunąć jednego (prze)biegłego (na podstawie dokładnie tych samych argumentów!) z list dwóch warszawskich sądów okręgowych, które znajdują się w tym samym budynku… Rozwiązaniem tej patologii byłoby wprowadzenie jednej, centralnej listy biegłych, ale nikt się z tym nie spieszy. Przypadek czy lobbing?

Nowy wątek: Polskie Towarzystwo Kryminalistyczne

Czy to koniec? Ależ skąd! Co prawda „biegły” Jacek spada już bez spadochronu, ale został mu ostatni bastion. Okazało się, że jest ekspertem Polskiego Towarzystwa Kryminalistycznego (PTK) ds. wypadków komunikacyjnych. W dniu 2019/02/10 wysłałem skargę zaadresowaną do wiceprezesa PTK, profesora Mieczysława Goca. Zakładałem, że podejmie on konieczne i szybkie działania w trosce o dobre imię organizacji. Niestety, Polskie Towarzystwo Kryminalistyczne zamiast niezwłocznie wydalić „eksperta” Złotorzyńskiego ze swoich szeregów za umyślne i wielokrotne poświadczanie nieprawdy przed sądem, wydaje się chronić kolegę. Jak? Otóż znalazł się ekspert PTK, również biegły sądowy ds. wypadków komunikacyjnych, który zaświadczył, że opinie wydane przez „biegłego” Złotorzyńskiego są całkowicie poprawne, w tym fałszywe obliczenia, za których uporczywe podtrzymywanie nasz kłamczuszek utracił posiadany przez około 15 lat certyfikat rzeczoznawcy samochodowego. W efekcie został skreślony z listy rzeczoznawców Ministerstwa Infrastruktury, a na końcu wyleciał z list biegłych sądowych. Ten „biegły” to Marek Gosławski, emerytowany policjant i ekspert Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego Policji (CLKP), aktualnie wpisany na listę biegłych SO w Płocku. Zdaniem inż. Marka Mirona z Polskiego Towarzystwa Kryminalistycznego, który w dniu 2019/04/26 niespodziewanie udzielił odpowiedzi na moją skargę zamiast profesora Mieczysława Goca (patrz Dokument #1 poniżej), Marek Gosławski to “jeden z najlepszych w Polsce ekspertów z zakresu badań wypadków komunikacyjnych”. Aby było jeszcze ciekawiej, „biegły” Gosławski posiada tytuł magistra inżyniera uzyskany w 1984 r. na Wydziale Samochodów i Maszyn Roboczych w zakresie mechaniki. Do tego twierdzi, że wykłada zagadnienia dotyczące rekonstrukcji wypadków drogowych, a także, że uczestniczy w szkoleniach sędziów, prokuratorów i rzeczoznawców oraz prowadzi „audyty policyjnych ekspertów ds. badań wypadków drogowych”. Tymczasem swoją „opinią” Marek Gosławski wykazał, że potrafi opiniować równie nieetycznie, jak wydawało by się, niedościgniony „mistrz” Złotorzyński. Jest niebywałe, aby dyplomowany inżynier, wykładowca i praktyk nie rozumiał elementarnych podstaw fizyki. Uważam, że celowo poświadczył nieprawdę w celu ochrony kolegi po fachu i członka tej samej organizacji.

profesor Mieczysław Goc, biegły Marek Gosławski, biegły Jacek Złotorzyński, Polskie Towarzystwo Kryminalistyczne, PTK
Dokument #1. Pismo otrzymane od inż. Marka Mirona, Dyrektora Biura Ekspertyz Polskiego Towarzystwa Kryminalistycznego, choć całość korespondencji kierowałem do profesora Mieczysława Goca, jako osoby decyzyjnej ze ścisłego kierownictwa PTK. To od niego oczekiwałem odpowiedzi, a tym samym wzięcia odpowiedzialności.

Choć „biegły” Złotorzyński wytworzył przez kilka lat opiniowania dziesiątki stron wierutnych bzdur, to mgr inż. Markowi  Gosławskiemu przeanalizowanie pracy kolegi zajęło raptem około jednej strony A4 w luźno rozmieszczonych podpunktach (patrz Dokument #2 poniżej). Oczywiście nie dopatrzył się żadnych nieprawidłowości. Zero konkretów przy zadziwiającej koncentracji odmian słowa „prawidłowo”. Szalenie mnie intryguje, jak „ekspert” Gosławski doszedł do swoich wniosków nie mając dostępu do akt postępowania przygotowawczego i sądowego, w tym żadnej z licznych opinii „biegłego” Złotorzyńskiego – nikt nie powinien udostępnić PTK tych dokumentów. Szkoda, że „obszerne wyjaśnienia” złożył przed kolegami z PTK tylko p. Złotorzyński. Mnie nikt się o nic nie pytał, choć mam bardzo dużo do powiedzenia. Kolejny przypadek czy strategia?

profesor Mieczysław Goc, biegły Marek Gosławski, biegły Jacek Złotorzyński, Polskie Towarzystwo Kryminalistyczne, PTK
Dokument #2. Wiekopomne dzieło „biegłego” sądowego, mgr inż. Marka Gosławskiego: „opinia ekspercka” z uznaniem podsumowująca dziesiątki stron merytorycznych herezji wygenerowanych przez kolegę eksperta z PTK i byłego już „biegłego”, inż. Jacka Złotorzyńskiego. Czerwoną ramką zaznaczyłem oczywistą, choć nie jedyną, nieprawdę z odniesieniem do obrazkowej interpretacji.

Dlaczego „biegły” Marek Gosławski tak się podłożył? Czyżby koledzy z Polskiego Towarzystwa Kryminalistycznego, jak na przykład profesor Mieczysław Goc, nie uprzedzili go, że skarżący konsekwentnie „awanturuje się” już kilka lat i doprowadził do usunięcia kolegi Jacka Złotorzyńskiego z zawodu rzeczoznawcy samochodowego, jak również funkcji biegłego sądowego? Czyżby nie uprzedzili go, że prokuratura uznała moje racje i znalazła podstawy do wszczęcia śledztwa z art. 233 par. 4 k.k. w sprawie umyślnego składania przez „biegłego” Złotorzyńskiego fałszywych zeznań przed sądem?

O co chodzi z tą energią kinetyczną?

Nieznający szczegółów sprawy czytelnik może zachodzić w głowę dlaczego uczepiłem się jakiejś energii kinetycznej. Otóż jest to jedno z podstawowych praw fizyki, którego uczy się dzieci w 7 klasie podstawówki. Energia kinetyczna każdego obiektu, w tym np. samochodu czy motocykla, zależy od jego masy i prędkości. Energia kinetyczna samochodu nie zależy natomiast, jak wielokrotnie „obliczył” inżynier Jacek Złotorzyński, od prędkości motocykla. To tak, jakby ktoś twierdził, że Ziemia jest płaska, wodospad płynie do góry, a kot szczeka. Słowem: czysty absurd! Tymczasem „biegły” Złotorzyński twierdzi, że to na podstawie przeprowadzonych przez siebie „obliczeń” (w których całkowicie bzdurnie wykorzystał wzór na energię kinetyczną) wyciągnął definitywne, bardzo dla mnie niekorzystne, wnioski dotyczące przebiegu wypadku. Jako inżynier zakwestionowałem te „obliczenia” przed sądem. Wcześniej próbowałem zakwestionować fałszywie przedstawione przez p. Złotorzyńskiego, na etapie postępowania przygotowawczego, miejsce zderzenia pojazdów, które zupełnie zmienia stan prawny i czyni mnie całkowicie odpowiedzialnym. Niestety, fałszerstwa nie dało się wyjaśnić referentowi sprawy, sędzi Monice Louklinskiej – nie chciała przyjąć faktów do wiadomości, choć „biegły” Jacek kłamał w tej kwestii jak z nut (patrz część 1). Pozostało pójście na konfrontację będąc uzbrojonym w podstawowe prawo fizyki, z którym teoretycznie nie da się dyskutować. Powinien je rozumieć każdy absolwent podstawówki, w tym: sędzia, prokurator, adwokat oraz profesor Mieczysław Goc wraz z całą gromadką kolegów profesorów z Rady Naukowej PTK, nie mówiąc już o „biegłych”, inż. Jacku Złotorzyńskim i mgr inż. Marku Gosławskim. Osobiście sądzę, że nawet protokolant i sprzątaczki w sądzie powinni je rozumieć. Piszę „teoretycznie” bo, jak do tej pory, nikt z w/w zrozumienia nie wykazał… BRAWO WY! 🙂

Gdy przez sądem zakwestionowałem przedstawione przez „biegłego” Złotorzyńskiego obliczenia prędkości motocykla na podstawie odkształceń i masy samochodów, zaczął się istny kabaret. Aby kłamczuszek nie mógł się wywinąć, przygotowałem slajd, który w nieco zmodyfikowanej wersji jest dostępny tutaj: http://opadajacastopa.pl/5-wypadku-minelo-jeden-dzien/. Po jego otrzymaniu nasz bohater, zamiast przyznać się do oczywistej niekompetencji, poszedł w zaparte. Najpierw oświadczył do protokołu, że nie zastosował wzoru na energię kinetyczną, który przedstawiłem na slajdzie, „ponieważ nie było takiej potrzeby”. Po chwili zmienił zadanie, że jednak zastosował, ale wzięty z literatury fachowej (sic!). Potem był już całkowicie pewien, jak na prawdziwego eksperta przystało: „stosując te wzory wiedziałem czego one dotyczą. W pełni świadomie opierałem swoje obliczenia na tych wzorach, które zawarłem w opinii”. Następnie wykonał, bez postanowienia sądu, 17 stron kolejnych, bezsensownych „obliczeń”, w których m.in. dodawał do siebie masę samochodów i motocykla, po czym podstawiał sumę tych mas (sic!) do wzoru na energię kinetyczną i obliczał prędkość motocykla. Absurd do kwadratu! Przypuszczam, że strategia krętactwa poprzez generowanie dużej ilości z pozoru mądrze wyglądających dokumentów, których prawdopodobnie żaden sędzia nie będzie miał czasu i/lub kompetencji analizować, sprawdzała się przez wiele lat. Problem w tym, że trafiło na inżyniera pracującego od kilkunastu lat w przemyśle lotniczym, który zaczął te bzdury weryfikować. W dodatku upartego. Taki pech!

profesor Mieczysław Goc, biegły Marek Gosławski, biegły Jacek Złotorzyński, Polskie Towarzystwo Kryminalistyczne, PTK
Dokument #3. Slajd ilustrujący poziom, moim zdaniem bardziej moralny niż merytoryczny, ekspertów Polskiego Towarzystwa Kryminalistycznego ds. wypadków komunikacyjnych, inż. Jacka Złotorzyńskiego i mgr inż. Marka Gosławskiego. Tacy „eksperci” opiniują dla polskich sądów!

Zastosowanie energii kinetycznej przez „biegłego” Złotorzyńskiego jest symbolem. Dowodem oczywistej niekompetencji, a następnie krętactwa, abstrahując od pozostałych rewelacji z jego opinii. To nie jest żadna tzw. „wiedza specjalna”, to elementarz! Jeśli tego typu herezje przechodzą przed polskim wymiarem sprawiedliwości, to jaki sens mają postępowania sądowe? Szybciej będzie rzucać monetą.

Działania inż. Jacka Złotorzyńskiego, od momentu uświadomienia mu, że popełnił błąd w „obliczeniach”, są przestępstwem umyślnego składania przez biegłego fałszywych zeznań, ściganym z art. 233 par. 4 k.k. Tymczasem w swojej bezczelności „biegły” Złotorzyński podszedł do mnie i mojego pełnomocnika na korytarzu sądowym, i zaczął się złośliwie podśmiewać. Gdy stwierdziłem, że jeszcze dojdziemy do prawdy, odparł “zobaczymy“. Potem, gdy atmosfera nieco zgęstniała, zmienił ton i wyparował, że „niczego się nie boi, bo przeżył Syrię, Egipt i stan wojenny”. Jakby jego kombatanckie doświadczenia miały jakiekolwiek przełożenie na tę sprawę… Zapytałem, po której stronie był w stanie wojennym, ale odpowiedzi nie otrzymałem. Po złożeniu skargi do PTK, która zawierała przywołany slajd ze wzorem na energię kinetyczną, jak również dwa slajdy opisujące fałszerstwo miejsca wypadku, za całkowitą poprawność opinii kolegi kombatanta, w tym, w zakresie idiotycznych „obliczeń” (patrz Dokument #3 powyżej), zaświadczył „biegły” Marek Gosławski. Rzekomo jeden z najlepszych ekspertów w kraju. Przypuszczam, że jego „opinia” miała zamknąć mi usta. To przykład poczucia całkowitej bezkarności, popartego prawdopodobnie wieloletnim doświadczeniem. Nierozsądne było jednak nie zadać sobie trudu, aby zrozumieć moje motywy…

Dlaczego to robię?

Gdy pond 5 lat temu zdecydowałem się walczyć przez sądem o swoje prawa, zależało mi wyłącznie na uzyskaniu odszkodowania za bardzo poważne uszkodzenia ciała i trwałe inwalidztwo, będące następstwem wypadku. Oczywiście proporcjonalnie do własnego przyczynienia się, którego nigdy nie kwestionowałem. Nie zdawałem sobie wówczas sprawy, jak szczególną i uprzywilejowaną rolę zajmują w polskim wymiarze sprawiedliwości biegli sądowi. Gdy raz zostaną powołani do pełnienia funkcji, stają się jak posągi – nie do ruszenia. Pociągnięcie ich do odpowiedzialności za tzw. “wiedzę specjalną” graniczy z cudem, choćby zaprzeczali podręcznikom z podstawówki. Po kilku latach doświadczania patologii, moje priorytety nieco się zmieniły. Po pierwsze, chcę nagłośnić nieprawidłowości, które obserwuję. Liczę, że w ten sposób przyczynię się do zmian regulacji prawnych w zakresie instytucji biegłego sądowego. Oczekuję od Ministerstwa Sprawiedliwości pilnego wprowadzenia (1) niezależnej/zewnętrznej certyfikacji merytorycznej oraz (2) centralnej listy biegłych. Po drugie, chcę poznać zakończenie tej kuriozalnej historii. Czy „biegły” Złotorzyński uniknie odpowiedzialności dzięki życzliwym kolegom po fachu? A może sprawy zaszły za daleko i nie będzie kolejnych chętnych do podjęcia ryzyka?

Mam podstawy to twierdzenia, że oskarżony, który zajechał mi drogę, może być powiązany rodzinnie z wysoko postawionym przedstawicielem środowiska biegłych. Pisząc część 1 pierwszą nie miałem tej wiedzy. Na przestrzeni ostatniego 1.5 roku do tematu podchodziło dwóch dziennikarzy. Padły konkretne, pisemne deklaracje – najpierw artykułu on-line, następnie reportażu telewizyjnego. Po kilku tygodniach pracy nad tematem obaj panowie, bez słowa, zerwali ze mną kontakt. Parę tygodni temu otrzymałem telefon od dość aktywnej medialnie biegłej, który odebrałem jako próbę zniechęcenia mnie do dalszego drążenia tematu. Gdy to nie pomogło, ta sama osoba zadzwoniła do mnie ponownie i sugerowała, że pewnych znajomości/układów w prokuraturze nie pokonam, a wszelkie próby będą bezcelowe. Kolejne przypadki?

Wracając do PTK, to w dniu 2019/05/08 po raz ostatni zapytałem profesora Mieczysława Goca, czy przesłaną mi przez inż. Marka Mirona decyzję, w sprawie „eksperta” Jacka Złotorzyńskiego, autoryzowała Rada Naukowa (patrz Dokument #4 poniżej), która rzekomo decyduje o powoływaniu ekspertów PTK, zgodnie z szumną deklaracją ze strony internetowej (http://kryminalistyka.pl/ekspertyzy-kryminalistyczne/): „Eksperci PTK to specjaliści o najwyższych kwalifikacjach i uznaniu w środowisku kryminalistycznym, którzy po spełnieniu rygorystycznych wymogów procedury kwalifikacyjnej, na mocy decyzji Rady Naukowej, uzyskali tytuł eksperta Polskiego Towarzystwa Kryminalistycznego.” Zapytanie przesłałem do wiadomości 13 z 15 członków Rady Naukowej, których adresy email udało mi się znaleźć w Internecie. Znaczna cześć z nich to profesorowie polskich uczelni wyższych i/lub instytutów. Wśród nich znajdował się adres email Przewodniczącego Rady Naukowej i członka Zarządu PTK, jak również Komitetów Doradczych przy Ministrze Sprawiedliwości oraz Komendancie Głównym Policji, profesora Tadeusza Tomaszewskiego, Kierownika Katedry Kryminalistyki Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego (http://kryminalistyka.wpia.uw.edu.pl/prof-tadeusz-tomaszewski/), który podpisał się pod datowanym na 2001/04/26 świadectwem eksperta PTK ds. wypadków komunikacyjnych wydanym „biegłemu” Jackowi Złotorzyńskiemu. Nie otrzymałem żadnej odpowiedzi, choć wskazałem i uzasadniłem, że “biegły” Marek Gosławski poświadczył nieprawdę w imieniu PTK.

 profesor Mieczysław Goc, biegły Marek Gosławski, biegły Jacek Złotorzyński, Polskie Towarzystwo Kryminalistyczne, PTK
Dokument #4. Zapytanie wysłane w dniu 2019/05/08 do wiceprezesa Polskiego Towarzystwa Kryminalistycznego, profesora Mieczysława Goca. Do dziś pozostaje bez odpowiedzi.

Dodam, że na swojej stronie internetowej Polskie Towarzystwo Kryminalistyczne twierdzi, między innymi, że […] prowadzi szkolenia kryminalistyczne, prace naukowo-badawcze, popularyzuje wiedzę kryminalistyczną, zajmuje się osobami pokrzywdzonymi i ofiarami przestępstw.” PTK oferuje szkolenia dla biegłych sądowych oraz kandydatów na biegłych. Jego członkowie organizują lub współorganizują liczne spotkania/konferencje mające związek funkcjonowaniem biegłych w polskim wymiarze sprawiedliwości, (np. 4 Kongres Nauk Sądowych, źródło: https://www.4kongres.pl/KOMITET_ORGANIZACYJNY/), opiniują projekty ustaw, są zapraszani w charakterze ekspertów przez Instytut Wymiaru Sprawiedliwości (IWS) oraz programy telewizyjne, jak choćby „Magazyn Ekspresu Reporterów” emitowany przez TVP2. Duża cześć członków PTK, w tym profesorowie Mieczysław Goc i Tadeusz Tomaszewski, to biegli sądowi. Podobnie jak ich kolega, ekspert PTK ds. wypadków komunikacyjnych, „biegły” Marek Gosławski.

Szczęśliwie dla społeczeństwa i wymiaru sprawiedliwości, inż. Jacek Złotorzyński na listach biegłych sądowych już nie figuruje, choć wciąż jest ekspertem PTK (brawa dla profesora Mieczysława Goca i członków Rady Naukowej!). Usunięcie go z programu „70+” tudzież „emerytura+”, bo tak postrzegam znaczą część polskich biegłych, kosztowało mnie wiele wysiłku. Podjąłem się go w czynie społecznym. Dlaczego? Bo statystyczny Kowalski nie ma wiedzy i środków, aby postawić się (prze)biegłemu – jest zdany na jego łaskę lub niełaskę, wiedzę lub jej brak. Dość!

* Wszystkie powyższe twierdzenia poparte są faktami. Jeśli wymienione wyżej z imienia i nazwiska osoby, pełniące funkcje publiczne i/lub organizacje czują się bezpodstawnie pomówione, to zachęcam do wystąpienia przeciwko mnie na drogę prawną. Sprawę upubliczniam w obronie społecznie uzasadnionego interesu, którym jest pilna potrzeba zreformowania instytucji biegłego sądowego.

14. Warszawska tragikomedia sądowa z (prze)biegłym w tle – część 1

biegły Jacek Złotorzyński, wiceprezes Dariusz Dąbrowski, sędzia Monika Louklinska, sędzia Marta Bujko, prokurator Ewa Budny
Pismo od wiceprezesa Sądu Okręgowego w Warszawie, sędziego Dariusza Dąbrowskiego, z dnia 2018/02/06.

Kilka dni temu zdałem sobie sprawę, że 2018/11/13 minął już rok, od kiedy opracowałem pamiętny slajd (do obejrzenia tutaj: http://opadajacastopa.pl/5-wypadku-minelo-jeden-dzien/), dobitnie przedstawiający (nie)kompetencję mojego ulubionego „biegłego” sądowego z zakresu rekonstrukcji wypadków drogowych, inż. Jacka Złotorzyńskiego, w zakresie elementarnych podstaw fizyki. Celowo nie piszę już „mgr inż.”, choć tak jest od lat tytułowany na oficjalnych listach biegłych warszawskich Sądów Okręgowych (SO). Okazało się, że magisterium to on owszem ma, ale z organizacji i zarządzania, a nie inżynierii – o tym jednak później. Myślałem sobie wówczas: „No, wreszcie pani sędzia Monika Louklinska z VIII Wydziału Karnego Sądu Rejonowego dla Warszawy-Mokotowa zrozumie, że wszystkie obliczenia „biegłego” to wierutne bzdury – trzeba jej tylko pomóc!”. Czas pokazał, jak bardzo się myliłem… Nasz tzw. „wymiar sprawiedliwości”, w wydaniu warszawskim, zapewnił mi jednak szalenie ciekawą lekcję/rozrywkę pełną absurdów i zwrotów akcji. O tym właśnie chcę napisać, bo bez nagłaśniania podobnych historii nie ma szans na żadne zmiany ku lepszemu.

Uzbrojony w slajd i kilka innych niepodważalnych, i kompromitujących faktów, w dniu 2017/12/01 napisałem wniosek do prezesa SO w Warszawie pani sędzi Joanny Bitner o niepowoływanie „biegłego” na kolejną kadencję, m.in. ze względu na skandaliczne braki wiedzy z fizyki na poziomie szkoły podstawowej.  Zorientowałem się bowiem, że 5-letnia kadencja „biegłego” upływała wraz z końcem 2017 r. Czy coś to dało? Oczywiście, że nie! Sprawą zajął się wiceprezes SO w Warszawie pan sędzia Dariusz Dąbrowski, który „biegłego” ostatecznie ponowie powołał z dniem 2018/02/01. Koronnym argumentem do umycia rąk przez kierownictwo SO, które jednak samodzielnie podejmuje decyzje w zakresie wpisywania biegłych na listy, był fakt, że tylko organ procesowy jest uprawniony do oceny pracy biegłych sądowych. Organ procesowy, czyli kto? Ano w tym przypadku pani sędzia Monika Louklinska, przewodnicząca postępowaniu VIII K 650/14. Czyż to nie pokrętne? Prezesi SO wpisują biegłych na listy, autoryzując w ten sposób ich działania i umożliwiając opiniowanie na potrzeby prokuratur i sądów. Nie weryfikują jednak rzeczywistych kompetencji. Tymczasem ani prokurator, ani sędzia liniowy może nie mieć bladego pojęcia o czym taki biegły pisze/mówi, więc ten, zwykle bezkarnie, może im wciskać kit! To nawet zabawne w swojej absurdalności, ale warto mieć świadomość, że do więzienia można trafić zarówno na podstawie opinii osoby rzetelnej, jeśli taki biegły przypadkiem się trafi, jak i skrajnego ignoranta. A jednak pan sędzia Dąbrowski zweryfikował kompetencje „biegłego” Złotorzyńskiego! Niestety, nie skorzystał w tym celu z książki „Świat fizyki – klasa 7” Wydawnictw Szkolnych i Pedagogicznych, ale wysłał zapytania o ocenę pracy „biegłego” do wydziałów SO i Sądów Rejonowych okręgu. Zadał nawet pytanie prezesowi SO Warszawa-Praga. W odpowiedzi otrzymał same peany, jaki to „biegły” jest dobry i rzetelny. Jak terminowo przedkładał opinie. Jaką pozytywną opinią się cieszy. Mam je wszystkie. Uzyskałem na drodze dostępu do informacji publicznej. Czy to możliwe, że tylko w mojej sprawie panu Jackowi zapomniało się wiedzy z podstawówki?! A może… żaden inny sędzia, w żadnych innym postępowaniu, nie połapał się, że miał do czynienia z sądowym odpowiednikiem Nikodema Dyzmy?!

Na dowód powyższych słów załączam pismo otrzymane od pana wiceprezesa Dąbrowskiego datowane na 2018/02/06. W moim przekonaniu pokazuje ono, że pan wiceprezes albo nie był w stanie, albo nie chciał odróżnić pojedynczego postępowania, w zakresie którego rzeczywiście nie może interweniować, od znacznie większego dobra, jakim jest utrzymywanie na liście SO wyłącznie kompetentnych, moralnie i merytorycznie, biegłych sądowych. W tej drugiej kwestii zdecydowanie mógł podjąć kroki, bo powołanie „biegłego” Złotorzyńskiego na kolejną, 5-letnią kadencję było jego decyzją. Wystarczyło potraktować moje zarzuty serio i wziąć do ręki książkę z podstawówki.

Idźmy dalej, bo jesteśmy dopiero na początku roku, a tyle jeszcze się wydarzyło! Otóż 2018/02/01 odbyła się pamiętna rozprawa nr 11 (numeruję je sobie, aby nie zaginąć), na której sędzia przewodnicząca Louklinska wygłosiła wiekopomne oświadczenie, że z fizyką miała „ostatni raz do czynienia w szkole średniej, zresztą z małym zainteresowaniem i zrozumieniem”. Abstrahując od pytania „Czy sędziemu w ogóle godzi się wygłaszać takie deklaracje?”, zwłaszcza gdy ma to znaczenie dla rozstrzygnięcia a rozprawa jest rejestrowana audio i wideo, to warto przedstawić kontekst sytuacyjny. Jest to prosta sprawa o wypadek drogowy, gdzie nie było ofiar śmiertelnych, a jedynym poszkodowanym byłem ja. Pani prokurator Ewa Budny z Prokuratury Rejonowej (PR) dla Warszawy-Mokotowa, na podstawie opinii tego samego „biegłego” (a jakże!), nie dopatrzyła się winy kierowcy samochodu, który zajechał mi drogę. Następnie winy nie dopatrzyła się pani sędzia Marta Bujko, koleżanka sędzi Louklinskiej z VIII Wydziału Karnego SR dla Warszawy-Mokotowa, która odrzuciła wniesiony prywatny/subsydiarny akt oskarżenia jako bezzasadny, twierdząc, że przecież „dream team” Temidy w składzie „biegły” Złotorzyński i prokurator Budny już gruntownie wyjaśnił sprawę! W apelacji postanowienie sędzi Bujko zostaje jednak uchylone, m.in. dlatego, że miejsce wypadku przedstawione przez „biegłego” Złotorzyńskiego nie pokrywa się z materiałem dowodowym. Mówiąc wprost: „biegły” przyjął je fałszywie, co mniej dobitnie, ale bardzo szczegółowo, zostało opisane w pismach procesowych. Ma to ogromne znaczenie, gdyż zmienia stan prawny i związaną z nim kwestię odpowiedzialności kierowcy samochodu. Ten prosty i wielokrotnie podkreślany fakt nie dość, że został zignorowany przez prokurator Budny (był podnoszony w adresowanym do niej wniosku o opinię uzupełniającą), to nie dostrzegła go również sędzia Bujko. O czym to świadczy? W moim przekonaniu o tym, że pism procesowych ani prokurator Budny ani sędzia Bujko albo nie przeczytały, albo też obie panie chciały podtrzymać z góry założoną tezę, która byłaby wygodna dla tzw. „wymiaru sprawiedliwości” – jechał motocyklem i sam jest sobie winien. Czemu wygodna? Bo prokurator nie musiałby prowadzić z urzędu skomplikowanego postępowania, gdzie współwinne są obie strony, ale tylko jedna, czyli motocyklista, jest poważnie poszkodowana. Wystarczy zwalić całość winy na niego i po kłopocie. Do tego potrzeba jednak podkładki w postaci opinii życzliwego „biegłego”, aby nie wziąć na siebie bezpośredniej odpowiedzialności i umorzenie gotowe! Jestem przekonany, że nikt tu nikogo nie przekupił, ani też nie był znajomym królika. Tak działa dysfunkcyjny system. Stanem faktycznym zainteresował się dopiero sąd odwoławczy i postępowanie karne mogło wreszcie ruszyć. Sprawy tego kalibru typowo rozwiązuje się na góra kilku posiedzeniach. Sędziowie rejonowi, szczególnie w dużych miastach, mają przepełnione referaty. Nie wątpię, że sędzia Louklinska jest przepracowana – prawdopodobnie prowadzi po kilkaset spraw rocznie. Tymczasem ten „pryszcz” ciągnie się już czwarty rok i psuje jej statystykę, bo trafiło na trudnego petenta. Pech chciał, że nie tylko jest uparty, ale jeszcze inżynier lotnictwa z kilkunastoletnim stażem pracy w przemyśle, który kwestionuje kompetencje „biegłego”! W dodatku postanowił „biegłego” gruntownie, merytorycznie odpytać – robi to już 7. rozprawę z rzędu i końca nie widać (w sądzie biegłego typowo słucha się raz, góra dwa). Zrobiłem tak dlatego, gdyż sędzia Louklinska nie zrozumiała (podobnie jak wcześniej jej koleżanka po fachu, sędzia Marta Bujko) żadnych, choć licznych,  tłumaczeń o sfałszowaniu przez „biegłego” miejsca zaistnienia wypadku. I to pomimo wskazania jej oczywistych przekłamań  – najpierw palcem na zdjęciach podczas rozprawy, a potem na slajdach z cytatami z akt, dodatkowo zilustrowanych kolorowymi obrazkami! Więcej, gdy mój pełnomocnik zgłosił na rozprawie wniosek, aby Sąd zawiadomił prokuraturę o możliwości popełnienia przez „biegłego” przestępstwa, to został przez sędzię Louklinską pouczony aby ważył słowa, bo może być uznane, że „biegły” jest zastraszany. To nie żart, a cytat z protokołu rozprawy!

Ponieważ dowody zdjęciowe zostały przez sędzię Louklinską zignorowane, to zdecydowałem się uderzyć w coś absolutnie niepodważalnego – prawa fizyki, których „biegły” w swoich opiniach nie respektuje, bo ich prawdopodobnie nie rozumie. Pani sędzia dysponowała wspomnianym wyżej slajdem od połowy listopada 2017 r. Miała dużo czasu na jego przemyślenie. Niestety, najwidoczniej tego nie zrobiła i/lub nie wyciągnęła żadnych wniosków, bo jedyne na co ją było stać, to dać ujście frustracji poprzez komentarz, jednoznacznie wskazujący, gdzie ona te prawa fizyki ma. Zawodowy kabareciarz by tego lepiej nie powiedział. Śmiałem się do rozpuku. Pełnomocnicy się śmiali. Ba, nawet „biegły” się śmiał, choć jego sytuacja robiła się coraz poważniejsza i do śmiechu mu być zdecydowanie nie powinno. I tak oto, zgodnie z pismem pana wiceprezesa Dąbrowskiego, organ procesowy dokonał merytorycznej oceny opinii „biegłego” sądowego w obszarze swoich kompetencji. Nie mam co do tych „kompetencji” najmniejszych wątpliwości!

Co pokazuje powyższa historia? Prezesi SO merytorycznych kwalifikacji biegłych nie weryfikują, bo nie mają do tego narzędzi, tylko uznaniowo wpisują ich na listy na podstawie papierów, które tamci dostarczą/skombinują. Mogą to być papiery prawdziwych profesjonalistów, ale też szarlatanów i pozerów. Kto to sprawdzi? Nikt, bo nie ma do tego odpowiednich regulacji systemowych. Tymczasem w sądzie rejonowym, na pierwszej linii frontu, sędzia może się w ogóle nie zastanawiać czy dana opinia ma sens, bo np. przyjmuje za pewnik, że biegły to ekspert – jest na liście biegłych, inaczej by na niej nie był, proste! Koło się zamyka. Biegli praktycznie wydają wyroki! Mam podejrzenie, że wielu sędziów opinii biegłych w ogóle nie czyta, bo nie ma na to czasu/ochoty – interesują ich tylko wnioski. Najlepiej definitywne, bo takie zdejmują z nich bezpośrednią odpowiedzialność. Więcej, zgodnie z wcześniejszym przykładem, rozdrażniony sędzia może wprost przyznać, że nie zna się na zagadnieniu, które sądzi i w ogóle go ono nie interesuje. Cud jeśli ma czas, aby być na bieżąco z aktami. Trudno się dziwić. Ma setki spraw do przerobienia. Jest przepracowany i sfrustrowany, a trudny petent, uporczywie kwestionujący opinie (prze)biegłego, tylko mu tej pracy i frustracji dodaje. W tych warunkach przestaje mieć znaczenie, po której stronie jest prawda, bo postępowanie nie proceduje, a przecież to jest najważniejsze. Statystyka się psuje! Uważam, że podobne mechanizmy stoją za niektórymi skandalicznymi wyrokami, jak choćby w sprawie Tomasza Komendy. Zapewne wszystkie formalizmy procedury karnej zostały tam dopełnione – prokurator oskarżył, biegli wypowiedzieli się i pobrali wynagrodzenia, tylko fakty się nie zgadzały – taki tam, drobny szczegół…

C(iąg) D(alszy) N(astąpi), a w nim, między innymi:

– w wyniku uporczywego podtrzymywania fałszywych obliczeń/opinii „biegły” Złotorzyński traci posiadany od 15 lat certyfikat rzeczoznawcy samochodowego, który był istotną przesłanką do ustanowienia go biegłym przy obu warszawskich SO, a Ministerstwo Infrastruktury skreśla go z ogólnopolskiej listy rzeczoznawców samochodowych,

– za te same fałszywe obliczenia/opinie pani sędzia Monika Louklinska lekką ręką wypłaca „biegłemu” pełne wynagrodzenie, choć została wcześniej pisemnie poinformowana, że ten utracił ww. uprawnienia,

– na mój wniosek Prokuratura Okręgowa w Warszawie przeprowadza wewnętrzną kontrolę postępowania prowadzonego przez prokurator Budny, uznaje moje racje i nakazuje PR dla Warszawy-Mokotowa przyłączyć się do oskarżenia,

– zostaje wszczęte śledztwo z art. 233 par. 4 k.k., czyli świadomego składania  przez „biegłego” fałszywych zeznań przed Sądem,

– prezesi obu warszawskich SO wszczynają wobec „biegłego” postępowania wyjaśniające, ale jednocześnie miesiącami (do dziś!) utrzymują go na stanowisku, umożliwiając nieograniczone opiniowanie w postępowaniach prokuratorskich i sądowych – nie zostaje nawet czasowo zawieszony,

– sędzia Louklinska odmawia wydania mi nagrań obrazu z jawnych rozpraw, co jest sprzeczne z art. 147 par. 4. k.p.k.

Takie rzeczy prawdopodobnie (nie)tylko w Warszawie! Dalej twierdzę, że to, co mnie spotkało, jest marginesem, a nie normą. Absurdy trzeba jednak piętnować, aby polskie sądownictwo reformować w sposób rzeczywisty, a nie tylko w politycznych deklaracjach…

* Wszystkie powyższe twierdzenie poparte są faktami (oficjalne dokumenty i nagrania). Jeśli wymienione wyżej z imienia i nazwiska osoby, pełniące funkcje publiczne, czują się bezpodstawnie pomówione, to zachęcam do wystąpienia przeciwko mnie na drogę prawną. Sprawę upubliczniam w obronie społecznie uzasadnionego interesu. Nie zgadzam się na funkcjonowanie instytucji biegłego sądowego w obecnym kształcie i oczekuję, że Ministerstwo Sprawiedliwości wreszcie coś z tym zrobi. Nie zgadzam się również na uznaniowe traktowanie faktów, dowodów i elementarnej wiedzy przez prokuratorów, a w szczególności przez sędziów.

 

13. 5 lat od wypadku minęło… jak jeden dzień!

biegły Jacek Złotorzyński sędzia Monika Louklinska Sąd Rejonowy Warszawa-Mokotów
Jak “biegły” sądowy Jacek Złotorzyński wprowadził nowe zasady w fizyce…
Dziś mija 5 lat od naszego wypadku na motocyklu… Był poniedziałek 2013/08/05 około godz. 18tej. Wracaliśmy z pracy. Żonie szczęśliwie niewiele się stało, ale mi o tym wydarzeniu już zawsze będzie przypominać codzienny ból i 2-ga grupa inwalidzka. Trudno zliczyć wszystkie operacje, które przeszedłem. Nie narzekam. Pomijając ograniczenia fizyczne, to chyba jestem szczęśliwszy i dojrzalszy niż przed tym zdarzeniem. Niewątpliwie wiele mnie ono nauczyło, czym chcę się tutaj podzielić.

Czytaj dalej 13. 5 lat od wypadku minęło… jak jeden dzień!