14. Warszawska tragikomedia sądowa z (prze)biegłym w tle – część 1

biegły Jacek Złotorzyński, wiceprezes Dariusz Dąbrowski, sędzia Monika Louklinska, sędzia Marta Bujko, prokurator Ewa Budny
Pismo od wiceprezesa Sądu Okręgowego w Warszawie, sędziego Dariusza Dąbrowskiego, z dnia 2018/02/06.

Kilka dni temu zdałem sobie sprawę, że 2018/11/13 minął już rok, od kiedy opracowałem pamiętny slajd (do obejrzenia tutaj: http://opadajacastopa.pl/5-wypadku-minelo-jeden-dzien/), dobitnie przedstawiający (nie)kompetencję mojego ulubionego „biegłego” sądowego z zakresu rekonstrukcji wypadków drogowych, inż. Jacka Złotorzyńskiego, w zakresie elementarnych podstaw fizyki. Celowo nie piszę już „mgr inż.”, choć tak jest od lat tytułowany na oficjalnych listach biegłych warszawskich Sądów Okręgowych (SO). Okazało się, że magisterium to on owszem ma, ale z organizacji i zarządzania, a nie inżynierii – o tym jednak później. Myślałem sobie wówczas: „No, wreszcie pani sędzia Monika Louklinska z VIII Wydziału Karnego Sądu Rejonowego dla Warszawy-Mokotowa zrozumie, że wszystkie obliczenia „biegłego” to wierutne bzdury – trzeba jej tylko pomóc!”. Czas pokazał, jak bardzo się myliłem… Nasz tzw. „wymiar sprawiedliwości”, w wydaniu warszawskim, zapewnił mi jednak szalenie ciekawą lekcję/rozrywkę pełną absurdów i zwrotów akcji. O tym właśnie chcę napisać, bo bez nagłaśniania podobnych historii nie ma szans na żadne zmiany ku lepszemu.

Uzbrojony w slajd i kilka innych niepodważalnych, i kompromitujących faktów, w dniu 2017/12/01 napisałem wniosek do prezesa SO w Warszawie pani sędzi Joanny Bitner o niepowoływanie „biegłego” na kolejną kadencję, m.in. ze względu na skandaliczne braki wiedzy z fizyki na poziomie szkoły podstawowej.  Zorientowałem się bowiem, że 5-letnia kadencja „biegłego” upływała wraz z końcem 2017 r. Czy coś to dało? Oczywiście, że nie! Sprawą zajął się wiceprezes SO w Warszawie pan sędzia Dariusz Dąbrowski, który „biegłego” ostatecznie ponowie powołał z dniem 2018/02/01. Koronnym argumentem do umycia rąk przez kierownictwo SO, które jednak samodzielnie podejmuje decyzje w zakresie wpisywania biegłych na listy, był fakt, że tylko organ procesowy jest uprawniony do oceny pracy biegłych sądowych. Organ procesowy, czyli kto? Ano w tym przypadku pani sędzia Monika Louklinska, przewodnicząca postępowaniu VIII K 650/14. Czyż to nie pokrętne? Prezesi SO wpisują biegłych na listy, autoryzując w ten sposób ich działania i umożliwiając opiniowanie na potrzeby prokuratur i sądów. Nie weryfikują jednak rzeczywistych kompetencji. Tymczasem ani prokurator, ani sędzia liniowy może nie mieć bladego pojęcia o czym taki biegły pisze/mówi, więc ten, zwykle bezkarnie, może im wciskać kit! To nawet zabawne w swojej absurdalności, ale warto mieć świadomość, że do więzienia można trafić zarówno na podstawie opinii osoby rzetelnej, jeśli taki biegły przypadkiem się trafi, jak i skrajnego ignoranta. A jednak pan sędzia Dąbrowski zweryfikował kompetencje „biegłego” Złotorzyńskiego! Niestety, nie skorzystał w tym celu z książki „Świat fizyki – klasa 7” Wydawnictw Szkolnych i Pedagogicznych, ale wysłał zapytania o ocenę pracy „biegłego” do wydziałów SO i Sądów Rejonowych okręgu. Zadał nawet pytanie prezesowi SO Warszawa-Praga. W odpowiedzi otrzymał same peany, jaki to „biegły” jest dobry i rzetelny. Jak terminowo przedkładał opinie. Jaką pozytywną opinią się cieszy. Mam je wszystkie. Uzyskałem na drodze dostępu do informacji publicznej. Czy to możliwe, że tylko w mojej sprawie panu Jackowi zapomniało się wiedzy z podstawówki?! A może… żaden inny sędzia, w żadnych innym postępowaniu, nie połapał się, że miał do czynienia z sądowym odpowiednikiem Nikodema Dyzmy?!

Na dowód powyższych słów załączam pismo otrzymane od pana wiceprezesa Dąbrowskiego datowane na 2018/02/06. W moim przekonaniu pokazuje ono, że pan wiceprezes albo nie był w stanie, albo nie chciał odróżnić pojedynczego postępowania, w zakresie którego rzeczywiście nie może interweniować, od znacznie większego dobra, jakim jest utrzymywanie na liście SO wyłącznie kompetentnych, moralnie i merytorycznie, biegłych sądowych. W tej drugiej kwestii zdecydowanie mógł podjąć kroki, bo powołanie „biegłego” Złotorzyńskiego na kolejną, 5-letnią kadencję było jego decyzją. Wystarczyło potraktować moje zarzuty serio i wziąć do ręki książkę z podstawówki.

Idźmy dalej, bo jesteśmy dopiero na początku roku, a tyle jeszcze się wydarzyło! Otóż 2018/02/01 odbyła się pamiętna rozprawa nr 11 (numeruję je sobie, aby nie zaginąć), na której sędzia przewodnicząca Louklinska wygłosiła wiekopomne oświadczenie, że z fizyką miała „ostatni raz do czynienia w szkole średniej, zresztą z małym zainteresowaniem i zrozumieniem”. Abstrahując od pytania „Czy sędziemu w ogóle godzi się wygłaszać takie deklaracje?”, zwłaszcza gdy ma to znaczenie dla rozstrzygnięcia a rozprawa jest rejestrowana audio i wideo, to warto przedstawić kontekst sytuacyjny. Jest to prosta sprawa o wypadek drogowy, gdzie nie było ofiar śmiertelnych, a jedynym poszkodowanym byłem ja. Pani prokurator Ewa Budny z Prokuratury Rejonowej (PR) dla Warszawy-Mokotowa, na podstawie opinii tego samego „biegłego” (a jakże!), nie dopatrzyła się winy kierowcy samochodu, który zajechał mi drogę. Następnie winy nie dopatrzyła się pani sędzia Marta Bujko, koleżanka sędzi Louklinskiej z VIII Wydziału Karnego SR dla Warszawy-Mokotowa, która odrzuciła wniesiony prywatny/subsydiarny akt oskarżenia jako bezzasadny, twierdząc, że przecież „dream team” Temidy w składzie „biegły” Złotorzyński i prokurator Budny już gruntownie wyjaśnił sprawę! W apelacji postanowienie sędzi Bujko zostaje jednak uchylone, m.in. dlatego, że miejsce wypadku przedstawione przez „biegłego” Złotorzyńskiego nie pokrywa się z materiałem dowodowym. Mówiąc wprost: „biegły” przyjął je fałszywie, co mniej dobitnie, ale bardzo szczegółowo, zostało opisane w pismach procesowych. Ma to ogromne znaczenie, gdyż zmienia stan prawny i związaną z nim kwestię odpowiedzialności kierowcy samochodu. Ten prosty i wielokrotnie podkreślany fakt nie dość, że został zignorowany przez prokurator Budny (był podnoszony w adresowanym do niej wniosku o opinię uzupełniającą), to nie dostrzegła go również sędzia Bujko. O czym to świadczy? W moim przekonaniu o tym, że pism procesowych ani prokurator Budny ani sędzia Bujko albo nie przeczytały, albo też obie panie chciały podtrzymać z góry założoną tezę, która byłaby wygodna dla tzw. „wymiaru sprawiedliwości” – jechał motocyklem i sam jest sobie winien. Czemu wygodna? Bo prokurator nie musiałby prowadzić z urzędu skomplikowanego postępowania, gdzie współwinne są obie strony, ale tylko jedna, czyli motocyklista, jest poważnie poszkodowana. Wystarczy zwalić całość winy na niego i po kłopocie. Do tego potrzeba jednak podkładki w postaci opinii życzliwego „biegłego”, aby nie wziąć na siebie bezpośredniej odpowiedzialności i umorzenie gotowe! Jestem przekonany, że nikt tu nikogo nie przekupił, ani też nie był znajomym królika. Tak działa dysfunkcyjny system. Stanem faktycznym zainteresował się dopiero sąd odwoławczy i postępowanie karne mogło wreszcie ruszyć. Sprawy tego kalibru typowo rozwiązuje się na góra kilku posiedzeniach. Sędziowie rejonowi, szczególnie w dużych miastach, mają przepełnione referaty. Nie wątpię, że sędzia Louklinska jest przepracowana – prawdopodobnie prowadzi po kilkaset spraw rocznie. Tymczasem ten „pryszcz” ciągnie się już czwarty rok i psuje jej statystykę, bo trafiło na trudnego petenta. Pech chciał, że nie tylko jest uparty, ale jeszcze inżynier lotnictwa z kilkunastoletnim stażem pracy w przemyśle, który kwestionuje kompetencje „biegłego”! W dodatku postanowił „biegłego” gruntownie, merytorycznie odpytać – robi to już 7. rozprawę z rzędu i końca nie widać (w sądzie biegłego typowo słucha się raz, góra dwa). Zrobiłem tak dlatego, gdyż sędzia Louklinska nie zrozumiała (podobnie jak wcześniej jej koleżanka po fachu, sędzia Marta Bujko) żadnych, choć licznych,  tłumaczeń o sfałszowaniu przez „biegłego” miejsca zaistnienia wypadku. I to pomimo wskazania jej oczywistych przekłamań  – najpierw palcem na zdjęciach podczas rozprawy, a potem na slajdach z cytatami z akt, dodatkowo zilustrowanych kolorowymi obrazkami! Więcej, gdy mój pełnomocnik zgłosił na rozprawie wniosek, aby Sąd zawiadomił prokuraturę o możliwości popełnienia przez „biegłego” przestępstwa, to został przez sędzię Louklinską pouczony aby ważył słowa, bo może być uznane, że „biegły” jest zastraszany. To nie żart, a cytat z protokołu rozprawy!

Ponieważ dowody zdjęciowe zostały przez sędzię Louklinską zignorowane, to zdecydowałem się uderzyć w coś absolutnie niepodważalnego – prawa fizyki, których „biegły” w swoich opiniach nie respektuje, bo ich prawdopodobnie nie rozumie. Pani sędzia dysponowała wspomnianym wyżej slajdem od połowy listopada 2017 r. Miała dużo czasu na jego przemyślenie. Niestety, najwidoczniej tego nie zrobiła i/lub nie wyciągnęła żadnych wniosków, bo jedyne na co ją było stać, to dać ujście frustracji poprzez komentarz, jednoznacznie wskazujący, gdzie ona te prawa fizyki ma. Zawodowy kabareciarz by tego lepiej nie powiedział. Śmiałem się do rozpuku. Pełnomocnicy się śmiali. Ba, nawet „biegły” się śmiał, choć jego sytuacja robiła się coraz poważniejsza i do śmiechu mu być zdecydowanie nie powinno. I tak oto, zgodnie z pismem pana wiceprezesa Dąbrowskiego, organ procesowy dokonał merytorycznej oceny opinii „biegłego” sądowego w obszarze swoich kompetencji. Nie mam co do tych „kompetencji” najmniejszych wątpliwości!

Co pokazuje powyższa historia? Prezesi SO merytorycznych kwalifikacji biegłych nie weryfikują, bo nie mają do tego narzędzi, tylko uznaniowo wpisują ich na listy na podstawie papierów, które tamci dostarczą/skombinują. Mogą to być papiery prawdziwych profesjonalistów, ale też szarlatanów i pozerów. Kto to sprawdzi? Nikt, bo nie ma do tego odpowiednich regulacji systemowych. Tymczasem w sądzie rejonowym, na pierwszej linii frontu, sędzia może się w ogóle nie zastanawiać czy dana opinia ma sens, bo np. przyjmuje za pewnik, że biegły to ekspert – jest na liście biegłych, inaczej by na niej nie był, proste! Koło się zamyka. Biegli praktycznie wydają wyroki! Mam podejrzenie, że wielu sędziów opinii biegłych w ogóle nie czyta, bo nie ma na to czasu/ochoty – interesują ich tylko wnioski. Najlepiej definitywne, bo takie zdejmują z nich bezpośrednią odpowiedzialność. Więcej, zgodnie z wcześniejszym przykładem, rozdrażniony sędzia może wprost przyznać, że nie zna się na zagadnieniu, które sądzi i w ogóle go ono nie interesuje. Cud jeśli ma czas, aby być na bieżąco z aktami. Trudno się dziwić. Ma setki spraw do przerobienia. Jest przepracowany i sfrustrowany, a trudny petent, uporczywie kwestionujący opinie (prze)biegłego, tylko mu tej pracy i frustracji dodaje. W tych warunkach przestaje mieć znaczenie, po której stronie jest prawda, bo postępowanie nie proceduje, a przecież to jest najważniejsze. Statystyka się psuje! Uważam, że podobne mechanizmy stoją za niektórymi skandalicznymi wyrokami, jak choćby w sprawie Tomasza Komendy. Zapewne wszystkie formalizmy procedury karnej zostały tam dopełnione – prokurator oskarżył, biegli wypowiedzieli się i pobrali wynagrodzenia, tylko fakty się nie zgadzały – taki tam, drobny szczegół…

C(iąg) D(alszy) N(astąpi), a w nim, między innymi:

– w wyniku uporczywego podtrzymywania fałszywych obliczeń/opinii „biegły” Złotorzyński traci posiadany od 15 lat certyfikat rzeczoznawcy samochodowego, który był istotną przesłanką do ustanowienia go biegłym przy obu warszawskich SO, a Ministerstwo Infrastruktury skreśla go z ogólnopolskiej listy rzeczoznawców samochodowych,

– za te same fałszywe obliczenia/opinie pani sędzia Monika Louklinska lekką ręką wypłaca „biegłemu” pełne wynagrodzenie, choć została wcześniej pisemnie poinformowana, że ten utracił ww. uprawnienia,

– na mój wniosek Prokuratura Okręgowa w Warszawie przeprowadza wewnętrzną kontrolę postępowania prowadzonego przez prokurator Budny, uznaje moje racje i nakazuje PR dla Warszawy-Mokotowa przyłączyć się do oskarżenia,

– zostaje wszczęte śledztwo z art. 233 par. 4 k.k., czyli świadomego składania  przez „biegłego” fałszywych zeznań przed Sądem,

– prezesi obu warszawskich SO wszczynają wobec „biegłego” postępowania wyjaśniające, ale jednocześnie miesiącami (do dziś!) utrzymują go na stanowisku, umożliwiając nieograniczone opiniowanie w postępowaniach prokuratorskich i sądowych – nie zostaje nawet czasowo zawieszony,

– sędzia Louklinska odmawia wydania mi nagrań obrazu z jawnych rozpraw, co jest sprzeczne z art. 147 par. 4. k.p.k.

Takie rzeczy prawdopodobnie (nie)tylko w Warszawie! Dalej twierdzę, że to, co mnie spotkało, jest marginesem, a nie normą. Absurdy trzeba jednak piętnować, aby polskie sądownictwo reformować w sposób rzeczywisty, a nie tylko w politycznych deklaracjach…

* Wszystkie powyższe twierdzenie poparte są faktami (oficjalne dokumenty i nagrania). Jeśli wymienione wyżej z imienia i nazwiska osoby, pełniące funkcje publiczne, czują się bezpodstawnie pomówione, to zachęcam do wystąpienia przeciwko mnie na drogę prawną. Sprawę upubliczniam w obronie społecznie uzasadnionego interesu. Nie zgadzam się na funkcjonowanie instytucji biegłego sądowego w obecnym kształcie i oczekuję, że Ministerstwo Sprawiedliwości wreszcie coś z tym zrobi. Nie zgadzam się również na uznaniowe traktowanie faktów, dowodów i elementarnej wiedzy przez prokuratorów, a w szczególności przez sędziów.