3. Codzienne życie i radzenie sobie z opadającą stopą

Być może jesteś świeżo po wypadku – dowiedziałeś się, że będziesz mieć problemy ze stopą i przemykają Ci myśli, że życie są skończyło? A może masz członka rodziny lub znajomego, u którego wystąpił ten problem i chcesz mu pomóc? Niezależnie od sytuacji, uszy do góry! Co do szpitala i czarnych myśli, to rozumiem Cię jak mało kto, bo byłem w tym samym położeniu. Na początku miałem nadzieję, że wyliżę się bez żadnych deficytów. Podudzie wraz ze stopą były w gipsie i nie mogłem zweryfikować, czy stopa i palce rzeczywiście nie „ciągną” do góry. Na wszelki wypadek zapytałem pielęgniarek jak radzić sobie z niedowładem stopy. W odpowiedzi słyszałem, że są wkładki do butów, które ułatwiają codzienne życie z opadającą stopą. Nie potrafiłem ich sobie jednak w żaden sposób wyobrazić.

Po zdjęciu gipsu okazało się, że stopa niestety opada i trzeba się z tym zmierzyć. W pierwszej fazie rehabilitacji to jednak nie opadanie stopy było głównym problemem, ale tzw. przeczulica, czyli upośledzenie czucia wynikające z uszkodzenia nerwów. Prawa stopa piekła mnie i paliła – te określenia są najbliższe temu, co odczuwałem. Każdy krok był jak stąpanie po rozbitym szkle. Nawet przesunięcie nogi pod kołdrą, skądinąd przyjemne w inny okolicznościach, sprawiało fizyczny ból. Niestety, silna przeczulica utrzymywała się dość długo, bo około 6 miesięcy. Potem ból stopniowo ustępował, jakkolwiek do dziś w uszkodzonej nodze czucie jest nieznaczenie zmienione, ale… ważne, że jest!

A jak wygląda to dziś? Pierwszym, co mi przypomina o tym, że mam problemy z nogą, są przykurcze, zwłaszcza ścięgna Achillesa. Ponieważ nie działają przednie partie mięśni podudzia (poruszające stopę do góry), ale działają tylne (odpowiadające za ruch stopy w dół), to w nocy, gdy nie staję na chorej nodze, stopa opuszcza się ku dołowi i następują przykurcze. W efekcie, pierwsze kroki po wstaniu z łóżka są bolesne, bo przykurczone mięśnie i ścięgna należy rozruszać. Nie sposób jednak sprawić, by były tak elastyczne jak w zdrowej nodze, przez co zmniejsza się zakres ruchu stopy – zarówno w górę, jak i w dół. Zmniejszenie zakresu ruchu w górę sprawia trochę problemów ze zrobieniem przysiadu i utrzymaniem w nim stabilności, ale nie jest szczególnie kłopotliwe. Bardziej problematyczne jest ograniczenie ruchu w dół – chora stopa nie obraca się wystarczająco, aby znaleźć się w jednej linii z przednią stroną podudzia. W efekcie nie można usiąść pośladkami na stopach. Utrudnione jest też stanie na jednej nodze, bo ciężko utrzymać równowagę. W oczy rzuca się dysproporcja masy mięśniowej chorego i zdrowego podudzia – odnerwione mięśnie piszczelowe przednie w prawej nodze praktycznie u mnie zanikły.

Moją codziennością, taką samą jak wkładanie okularów, jest zakładanie przed wyjściem z domu węglowej ortezy AFO (z ang. Ankle Foot Orthosis) podtrzymującej stopę – to jest właśnie ta „wkładka”, o której słyszałem od pielęgniarek. Testowałem kilka typów ortez i w moim przypadku najlepsze są średnio-sztywne modele z podparciem z tyłu – w kolejnych wpisach postaram się wyjaśnić dlaczego. Dobrze dobrana orteza umożliwia mi sprawny chód. Orteza powinna być zbrojona włóknem, najlepiej węglowym, które daje najwyższą sztywność przy najniższej masie. Plastikowe ortezy, pomimo niskiej ceny, nie sprawdziły się – uwierały, obcierały stopę, wymagały nowych, większych o rozmiar butów i dość szybko pękały. Mocowane do buta gumy podciągające stopę uważam za mało praktyczne i jak dla mnie zdecydowanie za mało sztywne – stopa „klapie” w nich o podłoże.

Gdy mam założone długie spodnie i chodzę w węglowej ortezie, nawet znajome rehabilitantki mają trudność ze stwierdzeniem, że mam problem natury ortopedycznej. Tak jest oczywiście przy normalnym, choć nawet dość szybkim chodzie. Niestety, bieganie jest na razie niemożliwe. W ortezie mogę też, pomimo uszkodzenia prawej nogi, normalnie prowadzić samochód. Węglowa orteza jest odpowiednio sztywna, ale jednocześnie sprężysta, więc można wciskać pedał gazu, a ona zapewnia stopie szybki powrót do położenia neutralnego. W miarę normalne, codzienne życie z opadającą stopą jest więc jak najbardziej możliwe!

2. Czy opadającą stopę da się wyleczyć?

Czy opadającą stopę da się wyleczyć?

Przez dłuższy czas wierzyłem, że gdy minie wystarczająco dużo czasu, a ja będę pomagał szczęściu lekami i ćwiczeniami, to nerwy się zregenerują i wszystko wróci do normy. Niestety, nie jest to takie proste… Od lekarzy słyszałem różne opinie. Ortopedzi w szpitalu mówili, że trzeba czekać. Pierwszy neurolog zapisał mi dość drogie leki, podobno wspomagające regenerację nerwów. Drugi neurolog powiedział mi wprost, że nie ma pomysłu co zrobić z moją stopą i wypisał skierowanie na rehabilitację, z komentarzem, że może rehabilitant coś wymyśli.

Celną diagnozę usłyszałem dopiero, gdy trafiłem do gabinetu neurologa dr hab. Kazimierza Tomczykiewicza w Warszawie gdzie doktor wykonał mi badania EMG i ENG – są to badania służące do diagnostyki chorób nerwów i mięśni – więcej informacji można znaleźć tu. Przy omawianiu wyników złudzenia runęły. Badania wykazały, że nerw kulszowy (rozgałęzia się na nerw strzałkowy i piszczelowy) został uszkodzony na poziomie miednicy, czyli tam, gdzie doznałem urazu. Owszem, nerwy się regenerują, ale medycyna nie zna przypadku, aby samoistnie odrosły na długości większej niż 60cm. Ja mam 183cm wzrostu, a od stopy do miednicy około 90cm… Wniosek: u niższych jest większa szansa! Doktor zasugerował, aby przy moich urazach nie łudzić się, że odzyskam sprawność w stopie. Jestem mu za to wdzięczny, bo dzięki temu szybciej się pogodziłem i przystosowałem do rzeczywistości.

Oczywiście nie odpuściłem całkowicie od razu. Przez kilkanaście miesięcy stosowałem jeszcze elektrostymulacje i wygrzewałem nogę lampą solux, bo ciepło przyspiesza regenerację nerwów – wszystko bezskutecznie. Rehabilitacja przez ćwiczenia? Właściwie nie ma czegoś takiego w przypadku uszkodzenia nerwu – nie można ćwiczyć mięśni, które nie działają. Leki? Nigdzie nie udało mi się znaleźć informacji o lekach na „porost” nerwów o udowodnionej naukowo skuteczności.

Z powyższego wynika, że skuteczna rehabilitacja opadającej stopy jest w moim przypadku niemożliwa. Sądzę, że to samo dotyczy większości ludzi, którzy ulegli urazom powiązanym z mechanicznym uszkodzeniem nerwu kulszowego i/lub strzałkowego (zerwanie, naciągnięcie, długotrwałe uciśnięcie). Prawdopodobieństwo sukcesu pogarsza fakt, że nerw strzałkowy jest jednym z najgorzej rokujących nerwów w ciele człowieka z punktu widzenia regeneracji.

Jednocześnie nie chcę odbierać nadziei innym, szczególnie tym, którzy zmagają się z opadającą stopą z powodów innych niż ciężkie urazy (patrz wpis #1). Być może w takich przypadkach prawdopodobieństwo odzyskania władzy w stopie jest większe – nie wiem. Chcę natomiast powiedzieć, że w ekonomicznym interesie niektórych rehabilitantów może być utrzymywanie poszkodowanego człowieka przy nadziei na powrót do zdrowia, choć w rzeczywistości nie mają realnych narzędzi, aby mu pomóc…

1. Co to jest opadająca stopa i jakie są jej typowe objawy?

Dla sprawnego człowieka, jak dla mnie przed wypadkiem, jest niepojęte, że stopa może tak po prostu opadać. Jako niemowlaki, stawiając pierwsze kroki, wyrabiamy sobie odruch, aby przy wykonywaniu kroku unosić stopę do góry. W żargonie ortopedów zdrowy człowiek „przetacza” stopę, czyli stawiając nogę na ziemi zaczyna od pięty, a potem stopniowo przenosi ciężar na palce. I tak krok za krokiem. Przy opadającej stopie jest to niemożliwe, bo nie działają mięśnie odpowiedzialne za jej unoszenie do góry. W efekcie chód jest upośledzony, bo chory musi poradzić sobie ze stopą, która wbrew naturze zawsze najpierw dotyka podłoża palcami. Opadająca stopa poważny problem, który bez odpowiedniego zaopatrzenia ortopedycznego (najczęściej w postaci ortezy, ale o tym później) bardzo utrudnia sprawne poruszanie się.

Człowieka z opadającą stopą można rozpoznać po nadmiernie wysokim unoszeniu do góry i zginaniu w kolanie chorej nogi. Ma to na celu skompensowanie opadania stopy, tak, aby nie zahaczać palcami o podłoże. Chód taki nazywany jest „bocianim”, przez oczywistą analogię. Innym, często spotykanym sposobem kompensowania opadającej stopy jest wyrzucanie nogi na bok.

Opadającej stopie zwykle towarzyszy ograniczona lub zniesiona możliwość unoszenia do góry palców stopy. Dość częste jest, że uszkodzeniu ulega tylko nerw strzałkowy, opowiadający za ruch stopy do góry. Z kolei nerw piszczelowy, unerwiający tylne mięśnie łydki i odpowiadający za ruch stopy w dół działa. W efekcie można stanąć chorą nogą na palcach, choć stanięcie na pięcie jest niemożliwe. Tak właśnie wygląda mój uraz i wydaje mi się on dość typowy. W poważniejszych przypadkach, gdy uszkodzeniu ulega więcej niż jeden nerw, ruch stopy może zaniknąć zarówno w górę jak i w dół, tak, że staje się ona całkowicie niewładna. Czasem zanika również czucie w stopie.

Opadająca stopa nie jest chorobą sama w sobie. To raczej objaw różnych urazów i powikłań o podłożu neurologicznym. W moim przypadku chodzi o uszkodzenie nerwu kulszowego w wyniku jego mechanicznego naciągnięcia na poziomie uszkodzonej w wypadku miednicy. Stopa może jednak opadać z dużo bardziej prozaicznych przyczyn. Jedną z nich jest długotrwałe przebywanie w pozycji w kucki, co ma miejsce na przykład przy zbieraniu truskawek. Taka pozycja może wywoływać ucisk na przebiegający w okolicy kolana nerw strzałkowy. W przypadku nieznacznego i krótkotrwałego ucisku problem zwykle sam ustępuje. Są jednak przypadki ludzi, którym po długotrwałym kucaniu całkowitej władzy w stopie nie udało się odzyskać. Opadająca stopa może również wystąpić przy stwardnieniu rozsianym, wylewie, zwyrodnieniach kręgosłupa – na pewno nie jest to kompletna lista. Zdarza się, że nerwy odpowiadające za unoszenie stopy zostają uszkodzone podczas operacji na stawie biodrowym lub kolanie.